12 listopada 2018

Od Ingreed cd. Harbingera [#5]

Przez moment patrzę się tępo w płaszczącą się przede mną waderę. Nie widzę w niej nikogo znajomego; czuję się tak, jakbym po prostu spotkała kogoś niezrównoważonego. Nie ma ciepłych uczuć i łez w oczach, bo nie poznaję w tym wilku swojego szczeniaka, choć przecież nie zmieniła się za bardzo. Coś z tyłu głowy podpowiada mi, że przecież powinnam zareagować, bo to moje szczenie, które kochałam i które kocham; tyle, że rzeczywistość jest nieco inna, a ja czuję się, jakbym własnie otrzymała od życia solidny cios w pysk. Świat wiruje, kiedy schylam się, aby trącić ją nosem.
– Inveth... – szepczę, staram się, aby to wszystko brzmiało naturalnie. Chcę być troskliwą matką, lecz w głębi duszy obwiniam ją za swoją śmierć, za wszystko. Proszę, stop, stop, stop. Wadera: dorosła wilczyca, a zarazem mała kulka, która przez całą wieczność należy do mnie, wtula się w moje zimne, sztywne łapy. Z brzuchem przywierającym do podłogi wdycha mój zapach i łka cicho. Słyszę każdy jej oddech. – Inveth, skarbie, podnieś się...
Pieszczotliwe słowo z trudem przechodzi mi przez gardło. Czuję na sobie wzrok Harbingera, coś w rodzaju zaniepokojenia. 
Jeszcze przez moment wsłuchuję się w wybuch rozpaczy, przez co myśli w mojej głowie plączą się niekontrolowanie; wiją się jak węże, tracę poczucie czasu, boję się swojego umysłu. Gdzieś w kącikach oczu zbierają mi się łzy, a potem – chociaż usilnie staram się je powstrzymać – wypływają i znaczą mój pysk mokrymi śladami. 
– Tak bardzo... tęskniłam... – mamrocze wadera, wciąż się nie podnosząc. Czuję złość, ale do siebie, na to, że nie potrafię okazać miłości, która przecież musi gdzieś tam być. – Mamo, koch... kocham cię...
Potem mówi coś jeszcze, ale ja tylko zamykam oczy, żeby zatrzymać potok łez. Kiedy je otwieram, automatycznie spoglądam na Harbingera. Wyrywam łapy z uścisku córki i w przypływie nagłej złości ruszam w jego kierunku, trącam go, a potem oboje uciekamy jak dwa szczeniaki przyłapane na gorącym uczynku. Nie zwracam uwagi na zebranych gapiów.

***

Wpadamy w liście, rozsypując je na wszystkie strony; kolorowe punkty wirują wkoło, stawiając nas w samym środku zdarzeń. Harbinger pyta dlaczego?, a ja nie odpowiadam, bo nie chcę i nie potrafię. Wtykam nos w stertę przegniłych, pachnących ziemią liści. Zaciągam się tym zapachem, aż zaczyna mnie boleć głowa. Harbinger powtarza pytanie.
Znów przymykam oczy, hamując łzy. Wszystko mnie boli, całe moje ciało jest odrętwiałe i zziębnięte, tak, jakbym rzeczywiście pozbawiona była krwi. Mam wrażenie, że zamiast niej krąży we mnie trucizna. 
– Odpowiedz mi. 
– Zabiłeś mnie – mówię, zbyt pewnie jak na mnie. Basior patrzy na mnie z wyrazem oburzenia, jakby wszystko, co powiedziałam, pozbawione było najmniejszego sensu. 
– Nie. 
– Szczeniaki mnie zabiły. Inveth.
Przez moment się waha; to stwierdzenie wydaje mu się bardziej prawdziwe, widzę to po nim. Otwiera pysk, potem go zamyka. Rzadko widuję go tak niezdecydowanego, dlatego śmieję się, choć jest to śmiech przez łzy.
– Nadal nie. 
– Gdybym cię nie spotkała, byłabym żywa i szczęśliwa.
Tym razem moje słowa zadają mu ból. Krzywi się, odwraca wzrok. Jestem pewna, że już kiedyś o tym myślał, ale i tak niszczę w nim jakąś cząstkę – w tych słowach najgorsze jest to, że są prawdziwe. Wiem to ja, wie to on. 
– Po śmierci stałaś się jeszcze bardziej nieznośna. Nie wiem, dlaczego jeszcze tu jestem. 
Tym razem ja się krzywię, a on przygląda się temu z satysfakcją. Czuję gorzki posmak w ustach, kiedy wypowiadam następne słowa.
– To może po prostu zniknę? 

Harbingerze?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template