Nacisk ciemnych szponów smoka lekko zelżał, kiedy gad się uniósł. Krew na powrót napłynęła mi do mózgu, zawisnąłem łbem w dół. Zamrugałem, starając się utrzymać przytomność.
Odrzucił mnie kawałek dalej, ale nie zamierzał zostawić. Kiedy upadłem w błoto, zauważyłem, ze pada deszcz. Pisk powoli się wyciszał i zostałem osamotniony w świecie bez dźwięków.
Zanim zasnąłem, poczułem zapach kwiatów. Rozkoszowałem się nim jak tylko mogłem, ile tylko mogłem. Ból powoli słabł i zamiast tego czułem drętwienie, które w kolejnych minutach zamieniało się w uczucie rozchodzącego się po ciele ciepła.
Jasne światło. Przez moment zastanawiałem się, czy to nie to światełko w tunelu, o którym mówią dorośli, ale później zorientowałem się, że to tylko piorun przeciął szare niebo. Tymczasem moje powieki stawały się coraz cięższe, a oddychanie niemożliwe. Dopiero przed samym zaśnięciem dotarło do mnie, że cały pysk mam zalany krwią.
Pulsujący ból głowy przyćmiewał teraz wszystko. Szmery, które docierały do mnie zamiast normalnych dźwięków, nie polepszały sytuacji. Chciałem wziąć wdech, ale nie mogłem, coś blokowało moje płuca. Pomimo tego wcale nie potrzebowałem tlenu.
Chciałem unieść łapę, żeby sprawdzić, czy nadal jestem cały, ale kiedy napinałem mięśnie, nic się nie działo. Czułem się tak, jakbym przestał już stanowić jedność z tym ciałem. Otworzyłem powoli jedno oko, choć przyszło to z trudem. Oślepiająca biel na suficie i ścianach. Nie mogłem spojrzeć w bok, ani uciec wzrokiem, bo nawet, kiedy zamykałem oczy, ta biel wciąż mnie prześladowała. Kolejne szmery.
Gdzieś obok był mój tata. Stanął obok mnie i spoglądał na mnie z góry. Był cały zakrwawiony, potłuczony, ale nie mogłem nawet spytać, czy wszystko w porządku. Widziałem, że coś mówił, tyle, że nie docierały do mnie żadne jego słowa.
A potem przypomniałem sobie, że dzisiaj są urodziny całej naszej trójki i pewnie nawet nie zdążę złożyć życzeń Seele i Inveth. Zamrugałem kilkakrotnie, znów, żeby pozbyć się ciążących pod powiekami łez. To był chyba ten moment, w którym zacząłem myśleć nieco doroślej.
Nie próbowałem nawet mówić. Wiedziałem, że nic z tego, że jedynie rozczaruję ich jeszcze bardziej, jeśli mi się nie uda; a porażka była pewna. Teraz Seele i Inveth stali obok i wpatrywali się we mnie wielkimi oczyma. Dawno nie widziałem ich tak poważnych i przestraszonych. A ja po prostu się wewnętrznie uśmiechałem, bo nawet nie czułem bólu pogruchotanych kości. Pewnie nerwy też mi zniszczył.
Poza tym marzyłem o spotkaniu, o którym kiedyś mówił Harbinger. O tym, że gdzieś tam czeka Ingreed, mama, że na pewno ją poznam, bo w pewien sposób ją przypominamy. Jeszcze przed chwilą, którą wyczuwałem całym sobą, przed momentem, w których zamknąłem oczy, zadrżałem ze strachu. Nagłe spięcie resztek mięśni wywołało jakiś ruch wśród rodzinki - Inveth chwyciła moją łapę i choć tego nie czułem, byłem jej wdzięczny. Jeszcze parę chwil, w którym dałem się zawładnąć panice, trochę bezwładnie skapujących łez. I tylko jedno pytanie. Czemu muszę umierać tutaj, a nie na łące pełnej kwiatów?
Może mi się tylko wydawało, może miałem omamy, ale gdzieś w tej ciemności napotkałem łagodne spojrzenie czerwonych oczu.
Seele? To jest ten moment, w którym Hesher zamknął oczy już na zawsze.