- Nie — odpowiedziałem stanowczo, lekko przy tym sycząc.
Wadera popatrzyła na mnie z troską.
- Coś się stało?
- To koniec Kesame. Koniec tej historii. Właśnie sobie uświadomiłem, co robię i co robiłem. To w ogóle nie powinno mieć miejsca.
- O czym mówisz, Harbingerze? - zapytała już poważnie zdenerwowana. Była zbita z tropu, ale ja również.
- O nas Honey. To nasze ostatnie spotkanie — powiedziałem pewnie. Spojrzałem na nią. Miała lód w oczach, ale wiedziałem, że tak naprawdę jest krucha. Właśnie zniszczyłem jej cząstkę, a raczej sporą część. Jednak jej żal szybko przemieniał się w furię, tak było również tym razem. Rzuciła się na mnie, tym samym zmuszając mnie, abym pociągnął ją w dół kanionu. Wpadliśmy do wody, prąd był wyjątkowo spokojny, więc z łatwością odbiłem się od dna i pociągnął waderę za sobą. Jej gniew nadal wygrywał walkę ze zdrowym rozsądkiem. Atakowała mnie raz za razem. Krzyczała obelgi, przeklinała. Pozwoliłem jej na wszystko. Jej ciosy były idealnie wymierzane w każdą bliznę, w każdą ranę. Nasze łzy mieszały się z krwią. Nigdy nie płakałem, byłem odporny na cielesny ból, aż dotąd. Nagle ostatni płomyk nadziei zaczął się lekko tlić. W tym momencie wadera była ode mnie silniejsza, ale z łatwością uciekłem od jej już koślawego ciosu. Straciła równowagę, a ja popchnąłem ją w stronę drzewa. Przygniotłem ją, stała na tylnych łapach, szarpała się. Skuliłem uszy i wyszczerzyłem kły, zrobiła to samo. Nie przeszkadzało mi to, że nasze nosy się stykały.
- Uspokój się albo urwę ci łeb, obedrę ze skóry i oddam Inveth — kolejny raz syczałem, cedziłem słowa, jedno po drugim. - Nie będę wiecznie czekał.
Po tych sławach puściłem ją i odszedłem w stronę wody. Nie czekałem na reakcję, już na nic, nie czekałem. Każda sekunda była walką. Przegrałem. Jedno, krótkie, nic nieznaczące spojrzenie. Kolejny raz się rozpadałem. Siedziała nadal pod tym samym drzewem, ze spuszczoną głową. Wpatrywała się w swoje łapy. Kiedy uniosła łeb, w jej oczach nie było już nic. Były nagie, martwe.
Zabij mnie Honey