Viny była jak przytulanka. Nie potrafiłem jej porównać do żadnej, znanej mi wadery. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej może nie? Z opowiadań ojca wiem, że moja mama była jak porcelanowa laleczka. Mała, delikatna, o jasnej skórze oraz futrze z charakterem anioła, mimo to skrywała dziwną tajemnicę, która ją zabiła. Znaczy prawdopodobnie, jest kilka wersji wydarzeń, a prawie cała rodzina trzyma się tego, że umarła, bo urodziła. Nie czuję, że to ja ją zabiłem, chociaż może w dużym stopniu się do tego przyczyniłem? Vinyume z kolei jest zadziorna, nerwowa, nie potrafi usiedzieć w miejscu, wszędzie jej pełno. Często mnie tym denerwuje, ale coś dziwnego i najwyraźniej głupiego mnie do niej ciągnie. Miłość jest głupia. Chęć posiadania drugiej połówki również jest głupia. Warknąłem sam do siebie. Zaczynam wariować.
***
Nad lasem unosiła się gęsta mgła. Kilka godzin temu padało, ale powietrze było gęste. Vin niezdarnie kroczyła za mną, co jakiś czas zadając pytanie na temat mijanego drzewa, czy uschniętego kwiatka. Harpia leciała tuż nad nami, patrolując teren. Po wojnie zrobiło się niebezpiecznie, nawet w pobliskim zagajniku. Czułem, że coś nas obserwuje, skuliłem uszy i zacząłem truchtać, biegłem jak najbliżej ziemi.
- Co jest?
Głos wadery rozbrzmiewał w moich uszach.
- Coś bardzo nie tak. Biegnij.
Pierwsza strzała wbiła się w drzewo przed moim nosem. Następne strzały były celniejsze. Wyglądałem jak jeż, nie czułem bólu. Zgubiłem zapach Vin, więc pewnie Harpia ją zabrała. Resztkami sił przywołałem Bestię, zamieniłem się i chwyciłem ciało.
Viny, gdzie jesteś?