Po wyjściu z jaskini i przejściu kilku kilometrów znalazłem się na górze, z której rozpościerał się widok na położone niżej niziny. W oddali widać też było morze lub jezioro, jednak identyfikację uniemożliwiała mi powoli nadchodząca gęsta mgła. Zapaliłem wyjętego z paczki papierosa i przez chwilę siedziałem w ciszy pochłonięty tylko i wyłącznie paleniem. Wiatr wiał w moją stronę, więc dym przelatywał tuż obok mnie, zostawiając woń na futrze. No cóż, a więc w końcu jestem członkiem watahy. Po naprawdę długiej tułaczce nawet przyjemne było zobaczenie kilku wilków i zostanie przyjętym przez przywódczynię stada. Po wypaleniu papierosa odwróciłem się i skierowałem z powrotem do niżej położonego lasu. Po drodze zorientowałem się, że gdzieś wypadła moja paczka z tytoniem. Zacząłem jej więc szukać. Nie trwało to długo, gdyż leżała tuż obok prawie łysego już krzewu, o który się zaczepiła. Wziąłem zgubę i odwracając się w stronę głównego szlaku, dobiłem do jakiegoś rozpędzonego wilka. Musiał wyskoczyć spośród przykrytych liśćmi krzaków po drugiej stronie dróżki. Siła uderzenia spowodowała, iż w głowie mi zadzwoniło, a przed oczami pojawiły się mroczki. Towarzysz także boleśnie odczuł stłuczkę, bo w chwili zderzenia jęknął, a teraz chylił łeb ku ziemi i zataczał się lekko. Cofnąłem się, nieco zaskoczony i od razu zostałem prawie przyprawiony o zawał, gdy jedna z łap natrafiła na pustkę. Znalazłem się tuż przy skraju drogi, gdzie zaczynało się dość strome zbocze. Spojrzałem na drugiego wilka spod kędziorów przysłaniających mi nieco widoczność i zmrużyłem oczy, próbując dostrzec go wyraźniej. Jego sylwetka majaczyła przede mną i coraz wyraźniej dochodziło do mnie raz po raz ciche "ał".
Ktoś chętny na rozbitą głowę? Oferuję niezapomniane doznania w poznaniu nowego basiora i wiele innych atrakcji (oczywiście związanych z niełatwym zdobywaniem przyjaciela, co nie)