Już myślałam, że wszystko będzie w porządku, jak dawniej. Myliłam się.
Szybki obrót, skok i odbicie się od suchej kory. Kiedy byłam już w powietrzu przemieniłam się w sowę - tę, co zawsze, szarą i niepozorną. Zanim upadłam na ziemię, machnęłam skrzydłami i wzbiłam się w górę, aby odreagować w powietrzu.
Leciałam coraz niżej, teraz moje skrzydła praktycznie zahaczały o wysokie trawy. Później wróciłam do swej normalnej formy; skrzydła zamieniły się w smukłe łapy, które teraz lekko opadły na ziemię i, nie wytracając prędkości, poniosły mnie przed siebie. Bieg zawsze sprawiał, że trochę się rozładowywałam. Kropelki potu spływały teraz po mojej skórze, a oddech stał się szybszy i płytszy.
- Cześć, ciociu - usłyszałam. Słowa wypowiedziała osoba znajdująca się gdzieś po prawej, toteż tam od razu powędrował mój wzrok.
Inveth wpatrywała się we mnie z uśmiechem.
- Wybacz, muszę się zbierać - odparłam szybko i ruszyłam przed siebie, jednak ta zagrodziła mi drogę.
- Coś się stało?
Podniosłam spojrzenie, napotykając jej oczy. Ich ognisty kolor hipnotyzował tak, jak zieleń oczu jej ojca. Warknęłam na siebie w duchu; nie powinnam nawet o nim myśleć.
- Młoda - zaczęłam, uśmiechając się fałszywie. Ona jednak starała się być wyrozumiała. - Naprawdę muszę iść.
Cofnęła się o krok i pozwoliła mi przejść. Wciąż lekko się uśmiechała, ale chyba ostudziłam jej zapał. Przeszłam obok niej i później przyspieszyłam, aby jak najszybciej znaleźć się w Centrum.
Spojrzałam na ścieżkę, która prowadziła do wieży. Przymknęłam oczy, aby nie dać się zawładnąć gniewowi. Skręciłam z zamiarem wygarnięcia mu jego zachowania.
Białe kamienie chrzęściły pod moimi łapami. Szłam ze spuszczonym łbem, bynajmniej nie dlatego, że byłam skruszona. Czułam się pusta i wykorzystana.
- Harbingerze - zwróciłam się do niego, stając w wejściu. Odwrócił się i omiótł mnie wzrokiem.
- Znów przyszłaś walczyć?
- Tym razem jestem spokojna - mruknęłam, choć głos lekko mi drżał. - Chciałam tylko powiedzieć, że jeśli chcesz, to dam ci spokój. Raz na zawsze.
Uniósł brew. Podeszłam do niego, zachowując jednak wciąż sporą odległość.
- Tylko ostrzegam - zaczęłam, patrząc mu prosto w oczy. Znów zaczęłam się do niego zbliżać, a on uparcie tkwił w miejscu. Mój głos rozchodził się echem, ale nie zwracałam na to uwagi. Grube mury odgradzały nas od tego, co jest na zewnątrz, stwarzając pozory całkowitej prywatności. - Jeśli rozkażesz mi odejść, już nie wrócę. Staniesz się dla mnie kimś zwykłym. Nie pozwolę ci znów mnie omotać i wykorzystać, tak, jak teraz.
Przez jego pysk przeszedł praktycznie niezauważalny grymas, jednak wyłapałam go.
- Lubisz bawić się waderami, wiem to - kontynuowałam i zatrzymałam się praktycznie milimetry od niego. - Bawisz się mną, bawiłeś się Ingreed i będziesz się bawił dalej. Nic mi do tego.
Znów się skrzywił, ale tym razem w jego oczach wyłapałam gniewne płomyki. Wiedziałam, że mówić o Ingreed uderzyłam w czuły punkt.
- Do czego zmierzasz? - zapytał, choć doskonale znał odpowiedź. Ktoś musiał w końcu zadać to pytanie.
- Rozstajemy się już na zawsze, czy nadal będziemy to bezsensownie ciągnąć?
Chwila ciszy, która nastała po moich słowach, wydawała się ciągnąć w nieskończoność.
Decyzję zostawiam Tobie.