- Aby przenieść się do szkoły należy wypełnić sporo dokumentów. Poza tym muszę mieć kontakt z waszymi rodzicami. Jesteście rodzeństwem?
Delikatnie szturchnęłam chłopaka, aby kontynuował rozmowę. Ku mojej uldze, zrozumiał, więc szybko odpowiedział:
- Nie, znajomymi. Nasi rodzice wyjechali...
- Wszystko w porządku? - zapytał mężczyzna. - Jeśli coś się stało, mogę wam pomóc.
- Nie chcemy kłopotów, nic się nie dzieje - chłopak uniósł lekko dłonie w geście niewinności, zapewne po to, aby choć trochę rozładować napięcie.
Dyrektor widocznie pracował w tym zawodzie już długo, bo doskonale wyczuł, że coś jest nie tak.
- Podajcie numery do swoich rodziców - zaczął spokojnie i sięgnął po kartkę. Obok jego lewej dłoni leżał długopis, który teraz przygarnął do siebie palcami.
- Nasi rodzice są niedostępni - odezwałam się w końcu. - Jeśli pan chce, mogę zapisać numer, aby zadzwonił pan do nich za kilka godzin.
Spoglądał na mnie zza grubych szkieł okularów. Powoli oddał mi długopis, a ja przejęłam go i zaczęłam pisać losowe liczby na kartce. Aan obserwował mnie z drugiej strony biurka. Nie wiedział, co chcę zrobić.
Szybkim ruchem chwyciłam za głowę dyrektora i, zanim ten zdążył jakkolwiek zareagować, uderzyłam nią w biurko z całą swoją siłą. Krew zaczęła spływać z blatu, a ja uskoczyłam w ostatnim momencie, aby nie ubrudziła moich butów.
- Co ty wyprawiasz?!
Spojrzałam na chłopaka i przyłożyłam palec do ust, aby pokazać mu, że ma być cicho.
- Nie będę cicho - syknął przez zęby. - Mieliśmy zacząć chodzić...
- Zamknij się - rozkazałam. - Teraz musimy się stąd wydostać, zanim ktokolwiek zareaguje. Potem porozmawiamy.
Ruchem ręki wskazałam mu, że wyjdziemy przez okno. Oparłam się o parapet i kiedy miałam je otworzyć, rozległo się pukanie do drzwi. Chłopak znieruchomiał. Szybkim ruchem uniosłam szybę i przeskoczyłam na zewnątrz, dziękując w duchu, że biuro dyrektora znajduje się na parterze.
Na podwórku nie było nikogo z wyjątkiem paru pań sprzątających i mężczyzny, który przewoził na taczkach jakieś graty. Aan zamknął okno i ruszył za mną. Krzyk jakiejś kobiety zakłócił spokój. Aan pociągnął mnie za rękaw, ukrywając nas za kontenerem na śmieci.
- Będziesz mi musiała wszystko wytłumaczyć - stwierdził, szepcząc mi do ucha. - Zabiłaś go?
- Przeżyje - wzruszyłam ramionami. - Teraz musimy stąd uciekać.
Wychyliłam się i, dając towarzyszowi znak, przebiegłam na drugą stronę boiska, na jego końcu przykucając za ścianą. Osoby, które kręciły się po podwórku, wbiegły do szkoły. Rozległ się alarm, przez co Aan spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Biegniemy, zanim zamkną bramę.
Ruszyliśmy pędem przed siebie i w ostatnim momencie prześlizgnęliśmy się przez wejście, umykając przy tym strażnikom.
- Nie zatrzymuj się, dopóki nie dam znaku - wydusiłam z siebie i skręciłam gwałtownie w żwirową ścieżkę.
Z hukiem wpadliśmy do opustoszałej chatki leśniczego.
- Tłumacz się.
Uśmiechnęłam się nerwowo.
- Mieliśmy nie przyciągać uwagi - zaczął z wyrzutem i chwycił mnie za ramiona. - Masz zamiar uciekać teraz przed policją?
- Nikt nas nie widział - spojrzałam na swoje buty. - Nie istniejemy w tym świecie, nie mają naszych odcisków palców. Nie zostawiliśmy też swojej krwi...
- Ta dwójka nas widziała.
- Wiem - zazgrzytałam zębami. - Mam nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł, żeby ich przesłuchiwać. Teraz musimy się ogarnąć i znaleźć lepsze schronienie, zanim odnajdzie nas policja.
Schyliłam się, aby otworzyć właz w podłodze.
- Jak znajdziesz coś wartościowego, to daj znać! - zawołałam, zeskakując w dół do niewielkiego schowka.
Aan?