*pierwszy dzień jesieni*
- Przepraszam, czekałem na ojca.
- Nic się nie stało - przełknęła głośno ślinę. - To było po prostu przerażające - zaśmiała się, była bardzo zdenerwowana.
Czułem na sobie jej wzrok i spojrzenia pozostałych domowników.
- Skoro już tu jesteś, to może zostaniesz na obiad?
- Nie dzięki, przyniosłam wam tylko prezenty. Twój leży niedaleko klatki sowy. Pójdę jeszcze do Inveth.
Jestem pewien, że uśmiechała się, kiedy do mnie mówiła, ja chyba też to robiłem. Zwróciłem uszy w kierunku In, aby lepiej słyszeć ich rozmowę. Moja siostra na prawdę się ucieszyła, że ktoś spoza rodziny dał jej prezent. Dam sobie łapę uciąć, że rzuciła się młodszej waderze na szyję z wdzięczności. Nagle do mojego nosa dotarł charakterystyczny zapach krwi. Tylko jeden wilk tak pachnie. Szybko wbiegłem na tapczan, aby tam zostawić ciało i zmieniłem się w kruka. Przysiadłem na ciele Taravii i obserwowałem reakcję ciotki. Od dłuższego czasu podejrzewałem, że między nimi coś jest. Nie mam nic przeciwko, Ayame była dla nas p r a w i e jak druga matka. Harbinger wkroczył do wieży w ponurym nastroju. Nie spoglądał nawet na Kes, która z kolei była bardzo zaniepokojona. Skupiałem się tylko na Alfie, nie zauważyłem, że ktoś do mnie podszedł.
- Bu!
Spadłem z pleców babki i z prędkością światła obudziłem się w swoim ciele.
- Tato! Zwariowałeś?
- Mam dla was prezent, ale o tym wieczorem. Pora na ucztę, umieram z głodu.
***
Vin po namowie Harbingera została. Zachowywała się bardzo dobrze, nie popełniła ani jednego błędu podczas rozmowy z Alfą oraz pozostałymi. Zaimponowała mi. Po posiłku wyszedłem na dwór, aby się przewietrzyć.
- Otwierałeś prezent?
Vinyume.
- Wieczorem, dziękuję za to, że zostałaś i, że byłaś z Inveth.
- Nie ma za co - zaśmiała się.
Miała już coś powiedzieć, ale w oddali było słychać wołanie. Jakiś wilk wołał Hope.
- Przepraszam, muszę już iść.
Czyli to ona.
- Ej? Vin to lepsza ksywka od Hope. Do zobaczenia.
*byk - tutaj samiec jelenia
Vin?