Zgaduję, że właśnie tego typu myśli muszą towarzyszyć komuś, kto ciągle ucieka, szuka, ale boi się znaleźć. Tak, mam wiele lęków, obaw, nawet fobii. Największą z nich jest doświadczenie iluzji. Koszmar, jakim było urodzenie się w Sercu Mroku, dał mi istotną życiową lekcję: wszystko, co widzimy, jest iluzją. Okropne, prawda? Brzmi jak szaleństwo? A jeżeli się dowiesz, że nie miałem pojęcia o podstawowych żywiołach? Nie znałem ognia, wody, powietrza? Ziemia... ją znałem. Wiedziałem, że martwe drzewa rosną na czarnej ziemi. Ale ojciec... (nie lubię go wspominać...) On zakazywał nam jeść, spać. To nie tak, że się nad nami znęcał. My nie musieliśmy tego robić. Ja nawet nie byłem świadomy, że inne wilki muszą polować. Czym była ta niezbita prawda, jeśli nie iluzją?
To było dawno temu i chciałbym zostawić za sobą przykre wspomnienia. Gdyby tylko należało to do prostych rzeczy... Wciąż zastanawiam się, czego jeszcze nauczy mnie świat. W Sercu Mroku myślałem, że nie ma innego sposobu egzystencji. Do teraz nie rozumiem, co popchnęło mnie do ucieczki. Co się stało? Dlaczego zostawiłem tam własną matkę, siostrę?
Właściwie... nawet nie wiem już, czy naprawdę je miałem.
Zatrzymałem się, porażony żalem i bólem w sercu, zmuszając myśli do zmiany toru. Nie wiedziałem, jak długo biegłem. Zgadłem, że wystarczająco długo, bo ostatnim razem, kiedy się rozglądałem, wokoło panowała ciemność. Teraz było inaczej. To znaczy, dla mnie nadal wszystko pozostało zaciemnione, ale...
Tak, ekhm. Chociaż nie lubiłem wspomnień, musiałem często tłumaczyć innym wilkom, dlaczego jestem prawie ślepy. I głuchy. I prawie nie posiadam węchu. Nauczyłem się postrzegać świat pogrążony w mroku, ale nie tak, jak inne wilki. Rozmawiałem niejednokrotnie z takimi jak ja. Wielu widziało w ciemnościach wyraźniej niż w świetle - no właśnie, widziało. Ja... w zasadzie nie umiem tego opisać. Będąc w mroku, potrafię skupić się odpowiednio mocno, by przy każdym uderzeniu serca doświadczać tego, co zostało przez ten mrok otoczone. Mówiąc "doświadczać", nie myślę tylko o wzroku. W ten sposób, pozostając w połączeniu z cieniami, widzę, słyszę, a nawet czuję wonie i powłokę otaczającego mnie świata. Wiem, że dla wielu brzmi to kosmicznie. Chyba się już przyzwyczaiłem do tej specyficznej zdolności. Oraz do reakcji na nią. Za to w świetle... cóż...
Westchnąłem ciężko, nie próbując nawet wytężać zmysłów w celu analizy sytuacji. Kiedyś się starałem, zawsze na próżno. Czułem śnieg pod łapami, widziałem jakieś drzewa - ale nie był to gęsty las, zważywszy na niewielką ilość cienia. Słyszałem świszczący wiatr. Moment, wiatr? Dlaczego słyszę to tak wyraźnie, skoro nie czuję, by powietrze targało moim futrem? I zaklinam, nie ma to związku z niewielką długością mojej sierści.
Pragnąłem się rozeznać. Gdyby tylko nie to cholerne słońce. Na bóstwa, nie należę do wampirzych pomiotów, które zdarzało mi się napotykać w ciemnych jaskiniach. Szkoda, że zdarzało mi się czuć równie bezradnie.
Uniosłem łeb ku niebu, jakby upewniając się, czy całe to niebieskie (podobno niebieskie, tak mi powiedziano, bowiem nigdy nie dane mi było dostrzec barwy nieba) sklepienie czerpie wystarczającą radość z takiego łazęgi jak ja. Wbrew pozorom, nie czułem się zagubiony. O nie, zbyt wiele lat błądziłem, by nie nauczyć się, że życie toczy się w każdym miejscu - nie tylko takim, które znamy, lub - w moim przypadku - możemy obejrzeć. Uśmiechnąłem się szeroko do nieznośnie dokuczającego mi słońca, przypominając sobie szturchającą mnie siostrę. Zastanawiało mnie, co ona by o tym wszystkim myślała. Czy w ogóle byłaby w stanie coś zobaczyć...?
Ponowny napływ wspomnień i wątpliwości drastycznie pogorszył mój nastrój. Przymknąłem na moment powieki, jeszcze raz przywołując w wyobraźni ostatnie chwile z rodziną. Upewniając się, czy właśnie tak powinienem był postąpić. Tłumacząc samemu
sobie, że to była jedyna droga. Ale, jedyna droga...? Nigdy nie potrafiłem w to uwierzyć.
Dotarło do mnie, że wstrzymuję oddech. W mroku moja krew nie pozwoliłaby mi umrzeć z braku tlenu, ale w świetle już tak. Wypuściłem szybko powietrze w przekonaniu, że to ono tak nieznośnie kłuło moje płuca. Z mojej krtani wydobył się irytujący, rozeźlony warkot. Przypominał ten ojcowski. Zaskoczyło mnie to. Nigdy nie wydawałem takich dźwięków. W osłupieniu zniżyłem głowę, gdyż do tej pory pozostawała skierowana ku niebu. Wtedy zobaczyłem, co tak naprawdę warknęło.
- No nie. Znowu ty? - zapytałem stojącego naprzeciwko mnie, nienaturalnych rozmiarów basiora, opływającego czarnym dymem. Jego oczy świeciły się jaskrawą czerwienią, zęby kontrastowały bielą, a sylwetka skłaniała się do ataku. - Od trzech lat nie powiedziałeś mi niczego nowego, ojcze... Dlaczego wciąż widzę twoje widmo?
Widziałem go zbyt wyraźnie, by faktycznie mógł znajdować się naprzeciwko mnie. Chociaż z początku, gdy napady... um... obłędu... były dla mnie nowością, zastanawiało mnie, czy zmory nie są prawdziwe - bowiem inne wilki cienia też widzę wyraźniej.
W każdym razie, pozostając w świetle, nie mógłbym ich AŻ TAK wyraźnie ani widzieć, ani słyszeć, ani mieć dosyć.
- Odczep się, psychopato. Też umiem warczeć. Przez ciebie nie mogę nawet spokojnie oddychać, żeby durnie nie charczeć. Tak bardzo uwielbiałeś ciszę w Sercu Mroku, więc wypad, wracaj do niej. - Otrząsnąłem się po wilczemu, nieco zdenerwowany.
"Zdrajca", zahuczało echo w mojej głowie. Ruszyłem przed siebie wolnym krokiem, starając się ignorować to... coś. Zdarzało się przynajmniej raz na trzy dni. Czarnoksiężnicy, szamani i medycy sugerowali, iż owe widma są połączone z moim żywiołem i tworzone przez podświadomość. Dlatego dostrzegam je tak wyraźnie. Mimo to, ciągle czułem, że spokojne przyjęcie tego wytłumaczenia byłoby tylko szukaniem wymówki.
Zaczęło się. Wokół mnie materializowały się kolejne cienie, nieustannie dotrzymujące mi kroku. Niektóre szły wprost na mnie, jakby chciały mnie przeniknąć. Inne chowały się, lecz ciągle mogłem dostrzec ich złowrogie, wytrzeszczone ślepia.
Usłyszałem rozpaczliwy skowyt matki - dokładnie taki, jaki mogłaby wydać wadera pozbawiona wszystkich sił, oznajmiająca światu o rychłym końcu swych cierpień. Zaraz za nim dobiegło mnie skamlenie młodej wilczycy, mojej siostry, której widmo skakało w chaotycznym rytmie między innymi cieniami, szukając czegoś. Kogoś. Moje serce przyspieszało, a wraz z nim zwiększała się wizja zmor. Mrok ich ciał gęstniał, a one same chwiały się pod jego ciężarem, wpatrując się we mnie wyczekująco. Gdybym posiadał taką moc, zabrałbym ten ich nieprzebrany żal.
- Mógłbym znieść bezgraniczne cierpienie... ale wiedziałaś, że nie zniosę waszego cierpienia. Wiedziałaś też, że nie będę mógł zawrócić. Dlaczego mi to robisz, matko? Dlaczego to zrobiłaś?
Odczułem gwałtowny spadek energii. Zerknąłem na swój bok. Mrok, który mnie otaczał i właśnie zaczynał się formować na kształt martwego drzewa Serca Mroku, przy korzeniach którego zawsze leżała matka, faktycznie wydawał się wypływać ze mnie. Już nie wiedziałem, co robić. Uciekać? Znowu? Czy walczyć, ale z czym tak naprawdę? Ze wspomnieniami, z rodziną, z mrokiem, jaki mnie stworzył?
Niegdyś w takich sytuacjach upadałem i leżałem, zwinięty w kłębek, pozwalając koszmarom doszczętnie mnie zgnębić. Później przywykłem do ucieczki. Nabrałem wytrzymałości. Nigdy nie uginałem nóg. Gdy otaczała mnie najgłębsza ciemność, podobna do tej z mojej kolebki, Serca Mroku, przypominałem sobie słowa matki - jedyne, o których miałem pewność, że wypowiedziała je naprawdę. Czy te słowa są czarem? Nie wiem. Przez te lata udało mi się ustalić coś oczywistego dla innych - tymi słowami uratowała moją duszę.
Nie ma światła bez ciemności.
Wyskoczyłem do przodu, przebijając się przez czarną mgłę. Uchodziła z podłużnych punktów na moim ciele, przypominających przecięcia, które teraz - gdy wystawiłem się do światła - niemiłosiernie piekły. Do tego czułem, jakbym się wykrwawiał.
Kilka sekund później cieniste upiory dogoniły mnie, a nawet wyprzedziły. Trudno stwierdzić, bo w dużym przeciwieństwie do mnie, biegały z lekkością, bezszelestnie. Nie dbałem o to. Chciałem, by się odczepiły. Raz na zawsze.
Nie widziałem, nie słyszałem, nie czułem, ale biegłem. A za mną dudnił gniewny ryk ojca, zmieszany z agonicznym wyciem matki. Nie rozumiałem. Nie wiedziałem. Nie wiedziałem, czy pragnę rozumieć. Bezsilność mnie przytłaczała.
Jeden z cieni, ten przypominający mojego ojca, przegonił mnie i wbiegł na wpół powalone drzewo, by następnie wykonać obrót i skoczyć z niego wprost na mnie. Na moment ogłuszył mnie jego ryk, bardziej intensywny, niż dźwięk zabójczych fal rozbijających się o skały podczas sztormu. Zanim jednak dałem się dopaść, odpowiedziałem mu dokładnie tym samym - odpychając się mocno tylnymi łapami, pokonując go własnym głosem. I opadłem na łapy, całe szczęście dość miękko, bo śnieg doskonale nadawał się do amortyzowania mojej ociężałości. Czasami zastanawiałem się, czy jestem taki ciężki, czy po prostu gruby. Nie czułem się gruby. Ale kto mnie tam wie. Chyba przeoczyłem moment, kiedy mój bieg zaczął zaginać strukturę terenu. To wcale nie jest, cholera, śmieszne. I spróbuj się gdzieś tak zakraść. Plus dziesięć do ukrycia, jeśli robisz to w dzień i dobijesz głową do drzewa. Trudno, zostanę taranem.
Odetchnąłem cicho, z ulgą witając przeklęte promienie słoneczne, uniemożliwiające mi wszystko naraz i osobno po kolei. Już miałem oznajmić Słońcu, że dobrze go znowu nie widzieć (haha...), gdy idealnie naokoło, na wzór cholernej gwiazdki zarannej, stanęło pięć widm, tym razem moich klonów. Zmrużyłem oczy, zerkając na nich i próbując ocenić, czy faktycznie tak wyglądam.
- Hm... no, nieco się, stary, postarzałeś, że tak to ujmę...
- Zdrajca... - wychrypiał ten, na którego akurat patrzyłem. Uniosłem łapę w jego stronę i przysunąłem mu ją do pyska w geście uciszającym.
- Porzuciłeś własną matkę w objęciach mroku... za... - szeptał jakiś inny, z lewej.
- Za wizję tego życia, życia, jakiego one nigdy nie miały - syczał głos za mną, a ja tylko kiwałem głową, bo trudno mi było oszukiwać samego siebie.
- Uciekłeś z piekła do raju, ale piekło już na zawsze przesłoni twoje oczy, nigdy, przenigdy nie ujrzysz raju!
Z rezygnacją ugiąłem przednie łapy, tak, by się pochylić i dotknąć wilczym czołem śniegu. Będąc w tej pozycji, odczekałem kilka sekund, aż moja sierść na pysku zupełnie przemokła. Szkoda, że ten śnieg nie mógł być zimniejszy. Na tyle, by kompletnie zamrozić mi mózg.
- Nie ma światła bez ciemności... - mruczałem, a widma milczały. W sumie to nie wiedziałem, czy ciągle tam są. - Nie ma światła bez ciemności... a Serce Mroku nie jest piekłem. Najgłębszy mrok rodzi światło. - Przez chwilę wahałem się przed wypowiedzeniem ostatniego zdania. - Najjaśniejsze światło budzi mrok.
- Hej, ty tam...! Wszystko w porządku?
Zerwałem się na równe łapy, gdy usłyszałem obcy głos. Natomiast cienie zjeżyły się i przesunęły w stronę kogoś, kto ujrzał mnie w tej niefortunnej sytuacji.
- Co do... - wykrztusił obcy. - Atak na watahę?!
- Nie, zaczekaj - wykrztusiłem, robiąc krok w jego stronę. - Nie jestem wrogiem, naprawdę.
- Więc skończ się popisywać tymi cieniami, już wszyscy wiemy, że twoim żywiołem jest cień!
Słyszałem go, lub ją, bardzo niewyraźnie. Napad obłędu zupełnie wyczerpał moje siły, a do tego wilk zachowywał bezpieczną odległość.
- Przepraszam... czy zupełnie przypadkiem naruszyłem teren watahy?
- Masz mnie za głupka?! - krzyknął głos, tym razem donośnie.
- Nie, ja... - wziąłem głęboki wdech i przygotowałem się do wygłoszenia standardowej, niechlubnej prezentacji. - Nazywam się Vici, jestem wędrowcem, a konkretniej przybłędą, bo nie mogę wrócić do domu. Nie zostałem wygnany, a mój dom jest miejscem, o którym zapewne nikt z was nie słyszał, ale zapewne zechcecie wiedzieć, że pochodzę z Serca Mroku. Serce Mroku to teren pozbawiony oznak egzystencji, łącznie z brakiem czterech podstawowych żywiołów, więc dużym zaskoczeniem nie jest moja niedyspozycja. Jestem wilkiem niemal niewidzącym, niesłyszącym i nieczującym. Potrafię czuć, gdy pozostaję w cieniu, ale czuję tylko to, co zostało owym cieniem objęte. To skomplikowane. Muszę używać do tego pewnej zdolności.
- Brzmi jak idealna bajka przyłapanego szpiega. Bo nie widzę innego powodu, dla którego ciągle podtrzymujesz swoje cieniste zabawki.
- Posłuchaj... nie panuję nad tym, w porządku? Pomoże ci, jeśli powiem, że prześladuje mnie przeszłość? - westchnąłem. - A może nie, może wcale nie było przeszłości. Nie wiem. Ale, jeżeli tylko zechcesz zabrać mnie do Alphy, opowiem wszystko, co zechcecie wiedzieć. Tak, wiem, Alpha pewnie nie lubi wizyt obłąkańców, ale... - zacząłem, jednak rozmówca ostro mi przerwał.
- Do Alphy? Jesteś nie wiadomo kim, zachowujesz się... co najmniej specyficznie, i oczekujesz, że po prostu odprowadzę cię do Alphy?!
- Heh... - uśmiechnąłem się lekko, wpatrując się ślepo w przestrzeń przede mną. Widziałem jakąś sylwetkę między drzewami, poruszającą się nieznacznie. - Nie chcesz popełnić błędu i nie popełnisz go, obiecuję ci. Natomiast błędem jest odmawianie audycji u Alphy. Jeżeli byłbym szpiegiem, doniósłbym swoim, że Alpha najprawdopodobniej jest słaba. Założę się, że nie jest, a ty podejmujesz nadmierne środki ostrożności.
- Za kogo ty się w tej chwili uważasz?
- Za siebie - zaśmiałem się. - Natomiast nie wiem, za kogo się uważasz ty, bo, wierz mi lub nie, nawet nie wiem, czy jesteś basiorem, czy waderą. Do tego, przyszło ci rozmawiać ze mną w bardzo niefortunnym momencie, kiedy wolałbym zostać sam. Lecz rozumiem, że naruszyłem cudzy teren, stąd pragnę się wytłumaczyć.
Zapadła cisza. Bawiła mnie ta sytuacja, bo przechodziłem przez nią wielokrotnie. Spodziewałem się jednego z trzech scenariuszy.
- To jak będzie? Porozmawiamy, gdy zapadnie zmrok, zaprowadzisz mnie do Alphy, czy walczymy? - zapytałem, z pełną świadomością, że jeśli rozpocznie się pojedynek, moim jedynym wyjsciem będzie jak najszybsza ucieczka, bo zdolność Czarnej Krwi, cóż, wykrwawiła mnie.
Kto mnie znalazł? Co zdecyduje?