- Ayoko?! - zawołałam zaniepokojona. Podczas walki jeden z wilków rzucił się na niego. Bałam się o niego. Nie wiem, czy doznał jakieś poważniejsze obrażenia i czy…
- Mamo! - zawołał radośnie szczeniak, wybiegając zza krzaków. Nie utykał ani nie trzymał się za brzuch czy pierś. Odetchnęłam z ulgą i szybko do niego pobiegłam, zamykając w niedźwiedzim uścisku.
- Ayoko! Nic ci nie jest? Nic cię nie boli, nie krwawisz… - zasypywałam go lawiną pytań. Martwiłam się o niego. Ważne, że jest cały.
- Nic mi nie jest, mamo. Uspokój się - mówił, wtulając się we mnie. Cieszę się, że nic mu się nie stało. Najwyżej będzie miał kilka siniaków i zadrapań.
Symonides nie miał tyle szczęścia.
Poprosiłam, aby młody został tam, gdzie stał, żeby nie musiał oglądać zwłok tych wilków. Sama poszłam do basiora, aby sprawdzić, w jakim jest stanie.
Nie wyglądało to dobrze. Był wycieńczony i resztkami sił opierał się o pień drzewa. Ciemne futro było ubrudzone krwią. Większą część twarzy również pokrywała rubinowa ciecz, która zalewała nos i oczy. Gdy do niego podchodziłam, mrużył je, aby zobaczyć, kto się zbliża.
- Antilia…? - zachrypiał. Z każdą chwilą był coraz słabszy. Kiedy walczyliśmy, adrenalina pozwala mu stanąć do walki. Teraz kiedy hormon przestaje działać, on niknie w oczach.
- Jestem - powiedziałam. Spojrzałam na jego kończyny piersiowe. Jedna z łap… Zardzewiałe ostrze, prawdopodobnie starego sztyletu, przebiło nogę, prawdopodobnie przechodząc przez kość. Rana mocno krwawiła, co mogło sugerować uszkodzenie większych naczyń krwionośnych. Wilk trząsł się, możliwe, że z zimna, sądząc po utracie takiej ilości krwi. Muszę mu pomóc.
I to natychmiast. Inaczej…
Zauważyłam, że jego oczy zaczęły powoli mętnieć.
- Symonides? Patrz na mnie - poprosiłam. Podniosłam jego głowę na wysokość moich oczu, tak aby nasze spojrzenia krzyżowały się.
- Szumny…
- Co?
- Mów mi po prostu Szumny.
- Lub Simo - uśmiechnęłam się blado. Jednak po chwili spojrzałam na niego ze smutkiem. Szumny to zauważył.
- Coś się stało? - zapytał słabo.
- Ech… - westchnęłam. - Przepraszam. Nie wiedziałam, że tak się stanie… -
- Nikt tego nie… wiedział… - mówił z coraz większym trudem. - Nie mogłaś… tego… przewidzieć - Spojrzałam na niego. Nie wytrzyma tak długo.
- Nic nie mów. Oszczędzaj się. -poprosiłam. Wstałam i podeszłam do młodego, aby przekazać mu, co ma teraz zrobić.
- Musisz teraz pobiec po Alfę oraz jakiegoś medyka. Przekaż, że Symonides jest ciężko ranny i powiedź, im że na terenie watahy znalazły się nieznane i wrogie wilki… -
- Mamo a co z tobą? - zapytał. Dopiero teraz zaczęłam odczuwać ból w klatce piersiowej. Niewielka strużka krwi powoli spływała po moim śnieżnobiałym futrze.
- Nic mi nie będzie. - zapewniam, ledwie wierząc samej sobie. -A teraz biegnij. -przytuliłam go na pożegnanie, przy okazji znowu brudząc go krwią i patrzyłam, jak się oddala. Wróciłam do Simo, aby dotrzymać mu towarzystwa, jednak po krótkiej chwili zasnął. Wiedziałam, że muszę coś zdziałać, inaczej będzie źle. Udało mi się znaleźć kilka długich liści i kilka cienkich lian. Użyłam ich jako prowizoryczny bandaż, aby chociaż częściowo zatamować krwotok w lewej nodze. Kiedy skończyłam, położyłam się obok niego i odkryłam go skrzydłem, aby zapewnić mu ciepło. Pozostało czekać na pomoc…
***
Nie czekałam za długo. Kesame szybko się pojawiła a wraz z nią Kiara- jedna z uzdrowicieli. Szybko oceniła sytuację i udało nam się przenieść Simo do jaskini medyków, gdzie się nim zajęto. Ja miałam złamane dwa żebra, jednak szybko powinny się zrosnąć. Alfa poprosiła mnie i Ayoko, abyśmy przyszli do niej, ponieważ kiedy młody przybiegł poinformować ją o zajściu, mówił dosyć chaotycznie oraz niezrozumiale więc musieliśmy to przestawić w dość logiczny sposób. Kiedy w końcu znalazłam się w swoim łóżku, moje szczęście nie znało granic.
***
Byłam w jaskini Simo. Kiara postanowiła przenieść go do siebie, ponieważ uznała, że tam szybciej dojdzie do siebie. Co jakiś czas zaglądała i doradzała czy wszystko w porządku. Zagadałam do niej z pytaniem, czy ewentualnie ja też mogę zostać uzdrowicielką. Nie widziała przeciwwskazań, ba, nawet uważała, że do tego się nadaję. Tak więc niedługo zostanę uzdrowicielką, ale najpierw muszę się nauczyć podstaw i zaopiekować się Symonidesem. Nadal spał.Aż do dzisiaj. Akurat sprzątałam trochę jego jaskinie- wycierałam kurze itp. — kiedy basior zaczął cicho coś bełkotać i jęczeć. Podeszłam do niego, a ten powoli otworzył swoje złote oczy. Był nieco oszołomiony i nie wiedział, gdzie jest, dlatego chciał się szybko zerwać z łóżka, ale szwy na brzuchu mu na to nie pozwoliły. Spojrzał na mnie pytająco.
- Co..? Gdzie jestem? - zapytał szybko, jednak widziałam, że mówienie sprawia mu małą trudność.
- Jesteśmy w twojej jaskini. - odpowiedziałam.
- Jak długo… - zamyślił się, szukając słowa- spałem? -
- Prawie cztery dni - powiedziałam. Bałam się, że w ogóle się nie obudzi. -Jak się czujesz? -zmieniłam temat.
Złote oczy spojrzały na mnie. Nie wiem czemu, ale wtedy się uśmiechnęłam, a po chwili Simo też miał na pysku uśmiech.
- Nawet dobrze… -wyczułam, że nie jest ze mną szczery. Pewnie nie chciał mnie martwić swoim stanem.
- Marny z ciebie kłamca -zażartowałam. Basior zaśmiał się cicho i rozejrzał się po jaskini w poszukiwaniu czegoś. Lub kogoś.
- A gdzie Ayoko? -zapytał.
Obejrzałam się. Nie było go w jaskini, więc pewnie bawi się na śniegu.
- Młody chyba bawi się na zewnątrz… - pewnie odpowiedziałam, lecz mimowolnie zajrzałam na zewnątrz. Już chciałam zawołać imię mojego syna, kiedy coś zauważyłam.
Ślady niewielkich łapek w śniegu.
W pewnym momencie ślad się urywa, jakby szczeniak rozpłynął się w powietrzu…
To nie wróżyło nic dobrego.
Symonides? Lubię jak coś się dzieje xd