Blednące o tej porze roku słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Powiał wiatr. Zadrżałam, mimo płaszcza.
- Wydaje mi się, że tłum wilków to mniejsze zło niż ulewa, która z pewnością się zbliża - mruknęłam sama do siebie, patrząc na granatowe niebo i szare chmury. Chyba naprawdę brakuje mi towarzystwa...
Dotknęłam chropowatej, pokrytej drzazgami powierzchni drzwi, po czym pchnęłam je lekko. Na mój pyszczek buchnęło przyjemne ciepło. Usłyszałam gwar rozmów, szczęk sztućców i szuranie mebli.
Weszłam do środka, starannie zamykając wejście. Rozejrzałam się lekko spod kaptura mojej peleryny. Kilka osób zerknęło na mnie mimochodem, zaraz jednak wróciło do swoich zajęć.
Przepchnęłam się do baru, zbierając poły peleryny, co rusz przydeptywanej przez wilki. Z wdziękiem słonia wdrapałam się na stołek barowy i odszukałam wzrokiem barmana. Postawny basior w fartuchu, czyszczący właśnie szklankę, popatrzył na mnie spode łba i spytał:
- Co podać?
Udałam, że przeglądam kartę trunków. Bez zbędnego przedłużania poprosiłam jednak o mój ulubiony napój.
- Kawy, jeśli można - rzuciłam, kładąc na ladzie kilka tutejszych monet - Lupusów.
Wilk zagarnął pieniądze do fartucha i ruszył w głąb kuchni.
Gdy, po paru minutach, wrócił, trzymał w łapach kubek gorącej kawy. Wzięłam napój i upiłam łyk. Był dość gorzki, ale rozgrzewający. Podziękowałam i ruszyłam na poszukiwanie stolika. Mimo, że lokal był dość zatłoczony, udało mi się znaleźć odosobniony stolik w rogu knajpy. Postawiwszy kubek na stoliku, zdjęłam kaptur i zaczęłam lustrować wzrokiem otoczenie.
Widząc trzech basiorów grających w karty, unosłam jedną brew. Lubiłam hazard. Z kolei gdy tylko rzuciłam okiem na waderę, wdzięczą są się niedaleko toalet, przewróciłam oczami. Wolałam nie wiedzieć, co ona tam robi. Oprócz tego sporo wilków biesiadujących, a także wędrownych grajków.
Moją uwagę zwróciła wysoka, dość puszysta wadera. Siedziała przy stoliku niedaleko mnie, popijając wino wraz z dwoma towarzyszami. Wbiłam pożądliwy wzrok w sakiewkę przy jej pasie. Zastanawiałam się, co w niej jest. Podejrzewałam, że Lupus lub jakieś cenne kamienie - na tym drugim, jako jubilerce, zależało mi najbardziej.
Skupiłam się i rzuciłam na siebie zaklęcie Paura Nebbiosa. Podeszłam cicho do wadery i, niby to mimochodem, zajrzałam do uchylonej sakwy. Rubiny! Co najmniej trzy, wprawdzie nieoszlifowane, ale jakże cenne! Zatarłam łapy i zgrabnym ruchem zabrałam woreczek. Rozejrzałam się szybko, ale chyba nikt nie zwrócił na mnie uwagi.
Postanowiłam jak najszybciej opuścić "Smoczą Norę". Bądź co bądź, nawet upita do nieprzytomności wadera mogła przypadkiem zauważyć brak skarbu, choćby przez położenie łapy na boku. Jej dwaj towarzysze także mogli zwrócić na to uwagę. Zarzuciłam na siebie płaszcz i czym prędzej przepchnęłam się do wyjścia.
Noc była zimna, a powietrze wilgotne. Ogromne kałuże kryły się w cieniu, więc o mało nie wpadłam w jedną. Owa nocna sceneria mogła być opisana przez jedno tylko słowo: mokro.
Chłód nocnego powietrza ogarnął mnie dość szybko, i zanim się obejrzałam, trzęsłam się z zimna. Stanęłam na uboczu ścieżki, ukryta w mroku lasu, i obejrzałam skradzione rubiny. Wysokiej jakości kamienie szlachetne mieniły się czerwienią.
Zachwycona skarbem nie spostrzegłam, że zza rogu budynku gospody przygląda mi się para jasnoniebieskich oczu...
- Kim jesteś i co tam trzymasz?
Wzdrygnęłam się lekko na dźwięk męskiego głosu. Faktycznie - wadera, stojąca z boku dróżki, oglądająca coś w łapach, raczej nie wyglądałaby normalnie... Postawiłam więc na kontratak:
- A ty co się tak interesujesz cudzym życiem? Nie wiesz, że...
Nie dokończyłam. Wszystkie trzy rubiny wyśliznęły mi się ze skostniałych łap i upadły ku niebieskiemu basiorowi idącemu ku mnie.
Hiyacinth? Poskromisz złodziejkę? :3