- C A R F I D - Przeliterowałem, szeroko otwierając pysk, by usłyszała dokładnie, każdą literkę.
- Aaaa, Carfid. Miło mi - zaśmiała się, podając mi szybko łapę na powitanie. Na jej pysku widniał szeroki uśmiech, a jej oczy skierowane były prosto na mnie.
Podałem jej łapę, składając na niej delikatny uścisk, by czasem nie zaczęła mi się tu drzeć.
- A ty, jak się nazywasz? - spytałem, przymrużając oczy i obserwując uważnie waderę. Ta przechyliła głowę na prawo i na chwilę zapatrzyła się w sufit jaskini. Zdziwiony, zerknąłem na sufit. Coś tam łazi, że tak obserwuje? Wpatrywałem siew niego usilnie, próbując znaleźć jakiś racjonalny powód. Nic oprócz skały tam nie było. Nagle samica spuściła głowę i posłała mi oczko.
- Tera, ładnie nie? - szybko wyskoczyła z ziemi, jakby została porażona prądem. Podbiegła do mnie i stanęła blisko pianina, opierając swoje łapy o idealne drewno. Jej oczy momentalnie się rozszerzyły, a źrenice rozszerzyły się. Patrzyłem dziwacznie na Tere, próbując zrozumieć, o co chodzi.
- Ale gładkieee - przejechała łapą po pianinie.
- Prawda? - uśmiechnąłem się, wpatrując się w cudowne, białe klawisze. Idealnie wypolerowane, stare drewno pachnące swoją melodyjnością i dokładnością każdego dźwięku. Instrument idealny, stworzony, by wydobywać z siebie anielską melodię, która zachwyca swoją delikatnością i pięknem. Przymknąłem oczy, leciutko przejeżdżając opuszkami po końcówkach klawiszy, które wydały cichy, skromny dźwięk.
- Mogę coś zagrać? - usłyszałem, czując, jak ciało wadery wpycha się na moje krzesło. Momentalnie wróciłem do rzeczywistości, a moje oblicze znów przyozdobił nijaki wyraz, nieukazujący zbyt dużej mimiki.
- Nie - odparłem, przysuwając bliżej do siebie krzesełko, tak by Tera nie mogła na nim usiąść. Nie dam jej zagrać, jeszcze coś zepsuje, lub co gorsza, zarysuje któryś klawisz. Nie ma mowy.
- No proszę...Nic nie zepsuje - zrobiła maślane oczy, zbliżając swój pysk przed moje pole widzenia. Odwróciłem wzrok, bijąc się w środku z własnymi myślami. Może faktycznie nic nie zrobi?
- Ehh... - leniwie wstałem, zmierzyłem samicę wzrokiem i podsunąłem jej krzesełko. Ta roześmiana, usiadła z gracją na krześle i położyła łapy na pianinie. Spod jej łap zaczęła wydobywać się okropna, nierytmiczna gra. Miałem wrażenie, że te klawisze płaczą pod jej łapami. Ona jednak zamknęła oczy i bawiła się w prawdziwą pianistę, taką z krwi i kości. Co chwilę słychać było wysoki, a zaraz potem niski dźwięk. Można powiedzieć, że brzmiało to, jak muzyka z jakiegoś horroru, który kończył się zabiciem wszystkich. Nie mogłem słuchać tej krzywdy.
- Pokażę Ci - mruknąłem. Pochyliłem się nad samicą, tak że mogła poczuć moją sierść na czubku swojej głowy.
- Patrz i słuchaj - zamknąłem oczy i zacząłem grać. Moje łapy płynęły po pianinie, czasami czując opór jakiegoś klawisza, który wydając niższy lub wyższy dźwięk poddawał się mojemu naciskowi.
Tera?