- Zero? - wybełkotałam cicho, wspierając się na łapie i lekko się unosząc. Spojrzałam na swoje pazury, z których wytworzyłam niewielki cień. Oplótł je, potem, coraz bledszy, wpełzł wyżej, lecz za chwilę zniknął. Czyli mogę używać magii. Wciąż nikt mi nie odpowiedział, więc znów zawołałam, głośno, ale niepewnie, jakbym tym wołaniem mogła sprowadzić na siebie wielkie kłopoty.
Usłyszałam, jak odpowiada, woła mnie, a potem uniosłam wzrok i zauważyłam, jak biegnie w moją stronę. Wciąż powtarzał moje imię, był już bardzo blisko. Wzdrygnęłam się, kiedy zamknął mnie w uścisku, jednak pozwoliłam mu na to; kiedy poczułam znajome ciepło, wtuliłam się w niego, czując ulgę, która teraz rozlewała się po moich kończynach, rozluźniając spięte dotąd mięśnie.
- Jesteś - szepnęłam, choć nie musiałam, wstałam i wyprostowałam się. - To nasz świat?
Zmarszczył brwi, rozejrzał się, spojrzał w niebo. Wpatrywał się w nie długo, bojąc się, że zobaczy tam smoka, ale uspokoił się trochę, kiedy musnęłam jego ucho nosem. Uśmiechnął się i jeszcze raz przylgnął do mnie, wdychając zapach mojego brudnego już futra. Nie przeszkadzało mu to, wciąż się uśmiechał, zmęczony, ale i szczęśliwy. Ostatecznie nie odpowiedział, ale ja wiedziałam, co chciał powiedzieć; mimo tego nie byłam pewna tej odpowiedzi.
Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam, jak woła mnie ktoś inny. Miałam mętlik w głowie, istny chaos, nie mogłam sobie przypomnieć tego głosu. Znałam tę barwę, ten ton, ale choć starałam się ze wszystkich sił, przed oczami miałam pustkę. Później z cienia wyłoniła się Kesame, uśmiechnięta, wyluzowana, jakby nic się nie stało, ale widok mojej córki wywołał u mnie falę paniki, czegoś, czego nie byłam w stanie określić. Spięłam się, cofnęłam, a potem podziałałam automatycznie; świst ostrza przecinającego powietrze, wstrzymany oddech, trzepot ptasich skrzydeł, kilka kropel krwi na suchej ziemi. Zero doskoczył w jej stronę, pozostawiając mnie roztrzęsioną i zdezorientowaną.
- Taravia! - krzyknął, a głos miał poważny, przestraszony, zdziwiony. Odwrócił się, zacisnęłam oczy na widok jego pełnego wyrzutów wzroku.
Pochylił się nad szarym ptaszyskiem, pokrwawionym, bezbronnym. Potem ptaszysko przemienił się w waderę, równie szarą, pokrwawioną, bezbronną. Znad pochylonego basiora wpatrywała się we mnie, przeszywając mnie na wylot i wywołując niespodziewane mdłości.
Uspokoiła swojego ojca nieznacznym ruchem łapy i podeszła do mnie, lecz ja cofałam się, widząc w niej potencjalne zagrożenie. Gra? Życie?
- Kesame, wszystko...? - nie skończył, bo ona odwróciła się w jego stronę z uśmiechem. Odwróciła się, choć przed chwilą ją zaatakowałam.
- Co ze mnie za matka... - zaśmiałam się nerwowo, wciąż jednak zachowując odległość. - Przepraszam.
Kiedy Zero posłał mi łagodne, ciepłe spojrzenie, zdało mi się ono obce, ale jednak znajome. Zdałam sobie sprawę, że się trzęsę. Zamknęłam oczy, dosłownie na sekundę, ale kiedy je otworzyłam, byłam gdzieś indziej.
Widziałam tylko sufit jaskini, szary, nierówny, z pajęczyną w rogu. Zamrugałam i wzięłam parę głębszych oddechów, żeby odzyskać pełną trzeźwość umysłu.
- Hej, Tavi - usłyszałam szept nad swoim uchem. - Masz gorączkę, śpij.
Jęknęłam, kiedy uświadomiłam sobie, że nie mogę wstać.
- Co się stało? - zapytałam, a obrazy poprzednich wydarzeń uderzyły we mnie jak fala tsunami, rozbryzgując się o moją świadomość.
- Próbowałaś mnie zaatakować, a kiedy odepchnąłem cię, żeby przeżyć - zaśmiał się krótko, acz niespokojnie - upadłaś i straciłaś przytomność.
Skinęłam łbem. Tak, rozumiem, oczywiście. Tylko mój wewnętrzny głos krzyczał, że nie wiem, gdzie jestem.
- Zaraz wrócę, muszę przynieść ci coś do picia. Zaraz przyjdzie Ingreed, żeby zmienić opatrunki. Kesame też gdzieś... - zatrzymałam go niezgrabnym ruchem łapy, kiedy wstawał. Spojrzał na mnie, zmarszczył brwi. - Co jest?
- Nie zostawiaj mnie, dobrze?
Zero?
Gra? Życie?