- Spokojnie Kix, przecież po to tu wróciłaś. By dowiedzieć się, co to wszystko znaczy... - szepnęłam sama do siebie.
Pociągnęłam nosem. Podeszłam powoli do ściany i zasłoniłam ciemnoniebieskie zasłonki w obu oknach. Całe pomieszczenie zasłał półmrok. Zadrżałam lekko. Pomimo panującej pory roku, poczułam chłód. Stworzyłam puchaty kocyk i otuliłam się nim cała. Położyłam się w wiklinowym koszu wysłanym poduszkami i zamknęłam oczy.
Czerwone oczy wpatrywały się we mnie uważnie. Nie byłam w stanie nawet drgnąć. Jeszcze nigdy nie był tak blisko. Czułam na skórze jego spokojny oddech. Zbliżył się do mojego ucha.
- Dlaczego Kianixie? Powinnaś była znaleźć sposób... jakikolwiek. - powiedział lekko cichszym głosem niż zazwyczaj.
Przeszedł mnie zimny dreszcz.
- Wiem, że było cię na to stać.
Fuknął ostro, a moje futro lekko poruszyło się pod wpływem tego czynu.
- Uro, uspokuj się. - jęknęłam cicho.
- Dobrze wiesz, że to twoja wina! - warknął i zamachnął się łapą w moją stronę. Ostre trzy pazury rozcięły mój policzek.
Otworzyłam gwałtownie oczy. Rozejrzałam się po jaskini. Koc leżał kilka metrów od legowiska. Promienie słońca lekko przebijały się przez ciemne zasłony. Przyłożyłam łapę do policzka, który w śnie zadrapał mi Uro. Spojrzałam na jej poduszeczki. Były na nich trzy czerwone kreski, zabarwione od krwi.
Chłód jesiennego wiatru wpadł do mojej jaskini. Niby spałam długo, bo aż do południa, jednak męczyło mnie uczucie zmęczenia. Usiłowałam ponownie zasnąć. Mimo wszystko po kilku nieudanych próbach postanowiłam wstać. Gdy tylko postawiłam się do pionu, poczułam narastający ból głowy.
~*~*~*~*~
Przebierałam w pośpiechu łapkami, zmierzając w stronę jaskini psychologa. Zatrzymałam się przed nią i zawahałam się przez chwilę.
Hiyacinth?