Od kilku dni widziałem, że chodziła wzdłuż granic watahy, ale jej nie przekraczała. Niczym dziecko bawiła się w śniegu, a kiedy znalazła jakąś uschniętą, martwą roślinę zaczynała z nią rozmawiać. Ciągle ją obserwowałem. Pewnego dnia po prostu zniknęła. Niby nic, a jednak. Postanowiłem ją znaleźć. Poprosiłem kochaną Kesame o znalezienie tropu. Jako Alfa i tak powinna być zainteresowana obcym wilkiem, który kręci się na granicy watahy. Był mroźny dzień. Śnieg nie padał już od tygodnia, z łatwością można było odnaleźć obcą zgubę, po śladach. Było ich zdecydowanie za dużo. W końcu Ayame napotkała krwawą plamę. Z racji, że była Alfą i jej strata byłaby zbyt wyniszczająca dla stada, odesłałem ją z powrotem do Centrum. Idąc śladami, wielokrotnie mijałem miejsca całkowicie spustoszone przez żywioł. Co dalej robić? Zapadł zmrok i zaczął padać śnieg. Przez ostry podmuch wiatru dotarł do mnie wyrazisty zapach krwi. Byłem blisko. Ruszyłem biegiem. Kilka metrów dalej leżała wadera z zaróżowionym futrem. Wiem dlaczego. Wokół niej rozlewała się plama czerwonej cieczy. Jedno pytanie.
- Co się stało?
Samica otworzyła oczy i od razu stanęła na nogi.
- Ja... Zgubiłam go! Nie wiem, gdzie jest, przeszukałam cały las! Nie mogę bez niego żyć! - Naskoczyła na mnie, a następnie zaczęła płakać. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji.
- Hej, uspokój się i powiedz, jak się nazywasz. Pomogę ci.
- Jestem Rena — chlipnęła. - Błagam, ja muszę go znaleźć, to jedyne co mi zostało.
Runęła na ziemię. Żyła, ale miała urywany oddech. Serce biło jej jak oszalałe. Zarzuciłem ją sobie na grzbiet i ruszyłem w stronę domu. Była koścista, kilka dni bez jedzenia bardzo wyniszcza organizm, nawet tak silnej istoty, jak wilk.
Rena? To było okropnie ciężkie zadanie...