Uchyliłam jedną powiekę i z zadowoleniem spostrzegłam, że wicher nie wtargnął do środka na tyle, by spowodować zniszczenia. Wszystko było na swoim miejscu. Zdecydowałam się więc na otworzenie drugiego oka. Oparłam się na przednich łapach i powoli wstałam. Wzdrygnęłam się, gdy moja łapa opadła na skalną podłogę jaskini. Spojrzałam w stronę paleniska, gdzie ujrzałam wyłącznie nieco popiołu. Przyłożyłam tam łapę - był zimny. Zadrżałam. Ogień musiał zgasnąć już dawno.
Chcąc nie chcąc, poczłapałam do wyjścia. Na własnej skórze czułam już wściekły wiatr, próbujący jakby wyrwać mi futro. Kichnęłam i wychyliłam głowę na zewnątrz. Impet podmuchu o mało nie urwał mi głowy. Zdecydowanie trwałam jednak w swoim postanowieniu wyjścia. Po chwili wszystkie cztery łapy stały chwiejnie na trawie.
Ruszyłam przed siebie. W taką pogodę nie było nawet mowy o zebraniu drewna na opał - powietrze było zbyt wilgotne. Po krótkim zastanowieniu uznałam, że zaspokoję swoją drugą potrzebę, jaką był głód. Problem w tym, że nie za bardzo znałam się jeszcze na tutejszych lasach, a poza tym mój zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że zwierzyna pochowała się w norach. Nim się spostrzegłam, szłam już w stronę jedynego dobrze znanego mi miejsca - Wodospadów Dimrill, co z kolei nie było aż tak niemądrym posunięciem. Wiedziałam, że woda jest tam czysta i zdatna do picia, a i pożywienie biegało samopas na każdym kroku. Istniała spora szansa, że znajdę tam wszystko, czego mi potrzeba.
Po niecałym kwadransie spokojnego biegu, ponaglana wiatrem, dotarłam na miejsce. Tafla wody nie dość, że powoli posuwała się ku urwisku, to jeszcze mącona była przez masy powietrza. Mimo to nachyliłam się nad rzeką i zaczęłam pić. Chłodna woda spłynęła do mojego suchego, wyczerpanego gardła. Kiedy już zaspokoiłam pragnienie i podniosłam łeb, zastygłam bez ruchu na tyle, na ile pozwalał mi wciąż dący wicher. W głębi lasu zobaczyłam małego jelonka. Ryzykowny łup, lecz byłam na tyle głodna, że bez zastanowienia zaczaiłam się tuż przy podłożu i skoczyłam.
Zwierzę z miejsca zaczęło uciekać, a jego kopyta wyrzucały w moją stronę grudki ziemi. Warknęłam cicho. Jelonek przyspieszył, a ja wiedziałam, że nie potrafię go już dogonić. W desperackim przypływie sił skoczyłam ku zwierzynie, wbijając kły w udo rogacza. Ten parsknął ze strachu i bólu, jednak pognał dalej, zataczając się lekko.
Wiedząc, że nie zdołam go doścignąć, zaczęłam tropić jelenia w nadziei, że zmogą go rany.
- Coś ci nie wychodzi?
Zamarłam. Ktoś inny uznałby pewnie owy odgłos za kolejny podmuch wiatru, jednak jako że jestem osobą podejrzliwą, warknęłam głębokim, niebezpieczne niskim głosem.
- Kogo przygnało?
Nie usłyszałam odpowiedzi, jednak kątem oka dostrzegłam ruch pomiędzy drzewami. Byłam przekonana, że to wilk. Na dodatek biegł w stronę mojej niedoszłej zdobyczy. Pod wpływem impulsu zawyłam z wściekłością i wyrwałam za nim. Nie miałam zamiaru pozwolić, by moje śniadanie zjadł ktoś inny.
Kilkadziesiąt metrów dalej, w szczególnym gąszczu, stał mój upatrzony jelonek. Od razu na niego skoczyłam. Zwierzyna zabeczała żałośnie, lecz uciszyłam ją celnym kłapnięciem szczęki, przecinając tętnicę. Gdy miałam pewność, że jelonek nie żyje, chwyciłam go za nogę i zaczęłam wlec do swojej jaskini. Napotkałam jednak opór. Zaskoczona obejrzałam się przez ramię i dostrzegłam mój łup niknący w krzakach. Skoczyłam tam i wpadłam na jakiegoś wilka. Najwyraźniej śledził mnie od od początku polowania, a teraz próbował zabrać mi jedzenie.
- Masz ochotę pożegnać się z życiem, czy oddasz mi mój posiłek po dobroci?! - ryknęłam. Gardło miałam zachrypnięte, lecz nie miałam zamiaru się poddać.
Ktoś?