- Wiesz co? – zmrużyłam oczy za maską, po czym zaczęłam przymilnie i zrobiłam krok w jej stronę – Jesteś w bardzo, ale to bardzo kiepskim położeniu. Powiedziałabym, że wręcz w fatalnym. Tak się niefortunnie dla ciebie złożyło, że jestem jedynym tak dobrym medykiem w watasze. Na twoim miejscu nie odszczekiwałabym się tak, gdyż tylko ja ci mogę pomóc. O ile zechcę. Poza tym takie grzeczne pieski jak ty nie podnoszą głosu na mądrzejszych od siebie, prawda? – mój głos natychmiast stał się szorstki i oschły – Wyjdź lepiej, pókim miła i nie poczęstowałam cię jedną z moich błyskawic. Bo w przeciwieństwie do ciebie, ja swoich mocy nie straciłam, a cierpliwości do takiego robactwa jak ty to ja nie mam za dużo - odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w głąb jaskini, gdzie nikt oprócz mnie nie ma wstępu, dopilnowałam tego bardzo dobrze, zostawiając mojego niezbyt mile widzianego gościa samego. Rozmowę uważałam za skończoną.
Szczerze mówiąc? To faktycznie nie wiedziałam, co jej jest, jeszcze. To tylko kwestia czasu i to nawet niezbyt długiego. Ale nawet jeśli bym wiedziała, nie pomogłabym jej. Nie teraz. Najpierw niech trochę skruszeje i zobaczy, jak wspaniale będzie się jej żyło bez swoich mocy. Wtedy przyjdzie do mnie ze spuszczonym ogonem skomleć, bym jej pomogła, a ja, ta miłościwa pani ewentualnie zlituję się nad nią. Jeśli nie? Żegnajcie moce na wieki. Tak naprawdę moją powinnością jest ratowanie życia bądź zdrowia, wystarczy więc, że utrzymam ją przy życiu. Martwienie się jej straconymi mocami nie leży w zakresie moich obowiązków. To, że wykazałam się zainteresowaniem i jakąkolwiek chęcią to już tylko i wyłącznie moja dobra wola. No bo jakby nie patrzeć, przypadek ciekawy. Zastanawiające jest, czemu je straciła, jest mnóstwo powodów, wliczając w to głupotę.
Podeszłam do jednej z półek skalnych i pyszczkiem wyciągnęłam plik kartek. Dane każdego pacjenta, każdego wilka, który przychodził do mnie, bardzo skrupulatnie zapisywałam. Nawet jeśli był zwykłym hipochondrykiem, porządek w papierach musi być. Jednak chyba nikt poza mną nie zrozumiałby tych moich notatek. Nigdy nie zależało mi jakoś wyjątkowo na kontaktach z resztą watahy, więc niestety nie znam z imienia większości wilków. Właśnie dlatego ten głupi sierściuch, Ciutrok zapisany jest jako Pchlarz. Oprócz tego w moich zapiskach występuje jeszcze Sztywniara, Landryna, Oferma i pełen wachlarz innych i jakże uroczych przezwisk, zazwyczaj związanych z wyglądem lub dolegliwością, którą leczyłam. Hmmm… jak by tu nazwać tą nową? O już wiem, Wkurzająca Mucha. Przyszła taka do watahy i myśli, że każdego może rozstawiać po kątach. Otóż nie, to moja działka i tak łatwo jej nie oddam. Irytujące to jest, że uważa inaczej. A już z pewnością nie dam się zastraszyć, bo niby co takiego może mi zrobić? No nic, a już, zwłaszcza że straciła swoje moce. Jest bezsilna właśnie jak taka mucha, jednak na tyle irytująca, by chcieć ją trzepnąć. Poza tym nie jednego już doprowadziłam do szewskiej pasji, z czego jestem wyjątkowo dumna, a nadal żyję. W końcu pozbywać się medyka, to jak samemu założyć sobie stryczek na głowę. Istne samobójstwo.
Teraz musiałam zastanowić się nad tym dziwnym przypadkiem. Położyłam się spokojnie na posłaniu i oparłam pyszczek na łapkach. W zielsko żadne wleźć nie mogła, gdyby istniało takie, już dawno bym o tym wiedziała. Ogrodnicy i zielarze informują mnie o wszelkich niebezpiecznych roślinach, które znajdą. W końcu lepiej być przygotowanym na każdą ewentualność. Nie wyczuwam wokół niej żadnej energii, która mogłaby zakłócać pracę jej mocy. Ziewnęłam głośno. Cóż, jak kocha, to poczeka. Zaśmiałam się w myślach i zamknęłam oczy, by uciąć sobie popołudniową drzemkę.
Rainbow? ależ oczywiście, że nie