To były wilki. Obce. I możliwe, że agresywne.
Oby nie doszło do walki.
Spojrzałam na Ayoko. Był wystraszony i zdezorientowany. Rozglądał się dookoła, aby zlokalizować nadchodzące niebezpieczeństwo. Był gotowy na swoje pierwsze polowanie, ale nie na walkę z innymi wilkami. Znacznie większymi, silnymi i brutalniejszy…
Nie chcę, aby w tym uczestniczył. Albo co gorsza- ucierpiał.
Rozejrzałam się czujnie, poszukując jakiegoś podejrzanego ruchu. Są blisko. Za blisko. Ruchem łapy nakazałam młodemu, aby do nas podszedł. Ten szybko przybiegł do nas i schował się za moimi łapami.
- Mamo… -szepnął -Co się dzieje? -
- Nie wiem, skarbie -odparłam szczerze. W tamtej chwili naprawdę nie wiem co się szykowało, ale jedno było pewne- nie poddam się bez walki. Muszę być dzielna dla AJ’a. Jednak boję się, że to zdarzenia bardzo odbije się na jego psychice… Jednak nie mogę go wysłać do Alfy, aby powiadomić ją o intruzach na terenie watahy, ale też nie mogę pozwolić, aby został. Muszę coś wymyślić… Rozglądałam się powoli dookoła, aby nie wzbudzić niepokój wroga i sprowokować go do wcześniejszego ataku. Nigdzie nie było żadnych kryjówek. Westchnęłam cicho. Szczeniak spojrzał na mnie wystraszony, myśląc, że coś mi się stało. Skorzystałam z okazji i spojrzałam mu głęboko w oczy, mówiąc:
-Ayoko, posłuchaj mnie uważnie. Możliwe, że ktoś tu jest. Istnieje też prawdopodobieństwo, że to nie s ą nasi przyjaciele. I od tej chwili wykonujesz wszystkie moje polecenia, bez najmniejszego zastanowienia.
- Ale mamo… Co… Co jak… -szeptał ledwie słyszalnie. Ciepłe łzy szczeniaka spływały po jego ciemnym futerku. Przytuliłam go i powiedziałam do ucha:
- ... Zawsze cię kocham -
Jeszcze raz spojrzałam na twarz młodego i ruchem łapy kazałam mu ukryć się za mną, po czym wróciłam do śledzenia wzrokiem tajemniczych przybyszów. Symonides również to robił, napinając wszystkie możliwe mięśnie w ciele. Ja rozłożyłam swoje skrzydła, tak aby były gotowe na wzniesienie mnie ku górze. Szczeniak siedział cicho, więc mogłam usłyszeć jego oddech. Delikatnie pociągnęłam górną wargę, odsłaniając moje śnieżnobiałe zęby, gotowe, aby wgryźć się w czyjś kark. Nadal jestem głodna, ale bądźmy poważni -owszem, jestem głodna, lecz nie preferuję kanibalizmu. Jednak basior nie odsłonił swoich zębów. Cierpliwie czekał. Był gotów na atak, jednak miałam wrażenie, że chce zrobić coś innego…
Zaraz, jakie miał on stanowisko? Przymknęłam delikatnie oczy, aby się skoncentrować. Po kilku sekundach znałam odpowiedź.
Dyplomata, ty kretynko. Dlatego jest taki wygadany. I dlatego czeka, ponieważ chce poznać wroga i z nim negocjować.
Nagle coś przed poruszyło krzewami. Zza zaczęły wychodzić wilki. Wszystkie miały ciemne futra i oczy czerwone jak rozżarzone węgielki. Dorosłe i w pewnym stopniu silne. Wszystkie miały gdzieś jakieś blizny, prawdopodobnie po innych atakach. Wszystkie były praktycznie takie same.
Prócz tego ostatniego.
Był bardzo dobrze zbudowany. Młody, ale dorosły. Nad lewym okiem przebiegała różowa blizna. To oko było chyba ślepe, sądząc po mlecznej bieli tęczówki i źrenicy. Wysokie łapy prowadziły go prosto do nas, idą pewnie oraz bez strachu.
Chciał, aby to myśmy się bali.
Ja jednak nie chciałam dać im tej satysfakcji. Ani ja, ani Symonides. Zacisnęłam zęby i wydałam z siebie pomruk. Towarzysze Białego Oka (bo tak nazwałam ich przywódcę) zaczęli nas otaczać, chodząc w kółko, odcinając nam drogę ucieczki.
Czyli zostają nam dwie rzeczy: albo walka, albo mój wygadany towarzysz dyplomatycznie ich przekona, aby opuścili tereny naszej watahy. Simo, jakby czytając mi w myślach, wystąpił na przód i przemówił:
- Nazywam się Symonides i jestem dyplomatą Watahy Smoczego Ostrza. Czy mogę poznać powód wizyty naszych terenów? -
Zaskoczone wilki spojrzały na swojego przywódcę. On również przez chwile patrzył na nas w otępieniu, lecz po chwili delikatnie ukłonił się i powiedział:
- Gdzie moje maniery…? -pokręcił delikatnie głową. -Jestem White Eye. -” No coś ty?” pomyślałam lakonicznie. -Przybywamy tu po nowych rekrutów -uśmiechnął się, ukazując szereg zębów. -A konkretnie młodych rekrutów -
Odruchowo spojrzałam na Ayoko. Przestępował z nogi na nogę, rwąc się do walki i pokazania tym wilkom gdzie ich miejsce. Podziwiałam jego odwagę i wielkie serce, jakie miał, jednak musiałam ostudzić jego zapał. Tymczasem White Eye kontynuował:
- Poszukujemy również samic… Aby zapewniła nam czystą linię niezwyciężonych wojowników… -gdy to usłyszałam, myślałam, że… Że co proszę?! Ja jestem jakąś tam kobyłą do rozpłodu?! Warknęłam na całe gardło, przyjmując postawę ataku. Miałam już dosyć tego gościa...
Symonides jak zwykle zachował zimną krew i stoicki spokój, ale oczy go zdradziły.
Najchętniej by go rozszarpał. Tu i teraz.
Jednak on tu jest dyplomatą i dopóki jest jakieś bezkonfliktowe rozwiązanie, znajdzie je.
A przynajmniej mam taką nadzieję…
Wystąpił na przód, aby lepiej było go słyszeć. Lub po prostu chciał w razie czego nas ochronić przed niespodziewanym ruchem przeciwnika. Ten wilk naprawdę mnie zaskakuje. Z początku wydawał się jak każdy inny, jednak z czasem można odkryć jego inną stronę.
- Cieszymy się z waszej wizyty, jednak mam wrażenie, iż nasza Alfa nie została powiadomiona o waszym pobycie. Proszę was zatem, abyście opuścili nasze tereny. Nieproszeni goście nie są tu mile widziani. Tak więc powtarzam: proszę, byście stąd odeszli. Inaczej może dojść do walki -mówił spokojnie i z opanowaniem. Szczerze mówiąc, podziwiam go za to. Ja bym natychmiast rozerwała ich na strzępy, ale wtedy, kiedy Ayoko był gdzieś indziej…
White Eye zaśmiał się cicho i spojrzał na nas spode łba.
- Więc walczmy… -
Mam nadzieję, że mojemu synkowi nie będzie to się śniło po nocach.
I nie będzie tam widział mojego martwego ciała…
Symonides? Podkręciłam nieco tępo? :P I w razie czego - nie rób z mojej Anci zbytnio sieroty. Może niech ktoś nieco mocniej oberwie ;>