Biała wadera, Rena, przedzierała się w milczeniu przez zaspy, brnąc przed siebie pomimo wdzierających się pod powieki śnieżno-lodowych płatków. Zima od zawsze była jej ulubioną porą roku, głównie przez wzgląd na fakt, że niewiele istnień zakłócało wówczas jej samotność. To nie tak, że Rena nie lubiła towarzystwa innych wilków, nic z tych rzeczy! Od zawsze uwielbiała spędzać czas z bliskimi, wspólny śmiech i żarty, chwile wypełnione radością, przyjaciółmi. Ostatnimi czasy coś się jednak zmieniło. Rena zaczęła się w sobie zamykać, izolować od innych i... zaraz. Czy ona właśnie mówi do siebie?
Z pewnością jest sama, a mimo to zdaje się prowadzić całkiem żywą, choć jednostronną konwersację. Ułożyła coś na pniu pozostałym po upadłym drzewie, coś małego. Żółty jaskier.
Jego płatki są wystrzępione przy brzegach, wygląda na stary i nieco wymięty, lecz mimo tego zachował swoją słoneczną barwę, tak nietypową i jakby niepasującą na tle tego śnieżnego krajobrazu.
- Nie martw się, Skarbie - głos Reny był miękki, z wyczuwalną sympatią, gdy lekko trąciła nosem delikatny kwiatek, wciągając do płuc jego wyblakły już zapach. - Powtarzam Ci, że ta wataha wygląda na naprawdę sympatyczną. To dobre miejsce na spędzenie życia.
Odpowiedziała jej jedynie grobowa cisza.
- Poza tym, - kontynuowała Rena, - Słyszałam, że niedługo na świat mają tu przyjść szczenięta, więc będziesz miała się z kim bawić.
Jaskier milczał jak zaklęty.
Harbinger? :)