Wstałam bardzo wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca. W jaskini panowała ciemność. Zamknęłam oczy i starałam się zasnąć, jednak pomimo usilnych prób nie udało się.
- Co jest? - z zaskoczeniem odwróciłam się w stronę męża. Rozbudzony głos wskazywał na to, że nie spał od jakiegoś czasu.
- Nie śpisz?
- Przejdziemy się? - zignorował moje pytanie. Skinęłam łbem, choć on pewnie tego nawet nie zauważył, po czym oboje wstaliśmy i razem wyszliśmy z jaskini.
Księżyc, schowany za szarymi chmurami, dawał teraz niewiele światła, przez co okolica wydawała się jakby mroczniejsza. Chłodny, jesienny wiatr zrywał z zmizerniałych drzew ostatnie liście i rozrzucał we wszystkie strony. Zatrzęsłam się z zimna i dyskretnie przysunęłam do wysokiego, stojącego obok mnie basiora, który od wielu lat był moim mężem. Spojrzał na mnie, ja się uśmiechnęłam, potem ruszyliśmy ubitą ścieżką w stronę cmentarza.
- Na pewno chcesz tam iść? - zapytał cicho, tak, jakbyśmy mogli być przez kogoś podsłuchiwani. A przecież tylko noc nas słuchała...
Kiwnęłam głową.
Nieznacznym ruchem łapy zapaliłam świeczkę na grobie Raidena i Azurry. Zero przyglądał się temu w ciszy, porządkując własne myśli. Zerwałam się z miejsca i napięłam mięśnie, kiedy moim ciałem wstrząsnął napad kaszlu. Basior wwiercał we mnie spojrzenie, ale nie odezwał się, dopóki nie skończyłam. Wzięłam głęboki, świszczący wdech i przejechałam językiem po wargach. Metaliczny posmak, krew.
- Wszystko w porządku?
- Tak - uśmiechnęłam się. Czułam na sobie jego ostry wzrok, ale już nic nie powiedział.
Potem, na ścieżce, wpatrywałam się w kałużę. Początkowo widziałam w niej kogoś innego, nie mnie, niewyraźną, ciemną sylwetkę. Dopiero kiedy zamrugałam kilkakrotnie, dostrzegłam w odbiciu siebie.
- Chyba czas na emeryturę - uśmiechnęłam się półgębkiem. Chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Spojrzał na mnie smutno i przytaknął jedynie, wiedząc, że to nie czas na poważne rozmowy.
Wróciliśmy do domu. Nie poruszyliśmy tej kwestii do końca dnia.
Nie spałam całą kolejną noc. Wraz ze wschodem słońca w naszej jaskini pojawił się Nicolay, zaraz potem Ingreed i Kesame. Loedia przyszła najpóźniej. Czułam napięcie pomiędzy nią a Kesame, lecz udawałam, że niczego nie zauważam.
- Dlaczego nic nie mówisz? - Ingreed pokręciła głową. Widziałam smutek w jej oczach. - Przecież widzę, że jesteś blada!
- Jeszcze nie umieram - mruknęłam, opierając się bokiem o mebel. - Gdyby to było coś poważnego, to bym powiedziała.
Najstarsza z nich, Loedia, wpatrywała się we mnie chłodno. Sama nie wiedziałam, czy to ja coś zrobiłam, czy już tak po prostu ma.
- Po co mieliśmy się tu zebrać? - zaczęła, kiedy do jaskini wszedł Zero. Przejechał wzrokiem po całym towarzystwie, a potem nasze spojrzenia skrzyżowały się. Wiedział o co chodzi.
- Wiem, że powinnam inaczej to zorganizować... - wzięłam wdech - ale chcę to mieć za sobą.
Mąż stanął obok mnie, samą obecnością dodając mi otuchy.
- Przechodzę na emeryturę, jakkolwiek to brzmi - zaśmiałam się dziwnie, trochę sztywno, a wszyscy jakby znieruchomieli. - Ale, jak mówiłam, nie umieram. Po prostu nie mam do tego głowy.
Loedia przestąpiła z nogi na nogę, trochę bardziej ożywiona, ale też... zestresowana?
- Dlatego - kontynuowałam - od jutra przejmiesz obowiązki...
Przeniosłam wzrok nieco obok.
- ...Kesame.
Nie patrzyłam w stronę Loedii, nie mogłam znieść jej oskarżycielskiego spojrzenia. Wiedziałam, co chciała mi powiedzieć, ale nie miała odwagi, nie tutaj, nie w tym towarzystwie. Bez słowa wyszła, pozostawiając po sobie głuchą ciszę. Reszta wpatrywała się we mnie, zdziwiona, i tylko Zero nie wydawał się ani trochę zaskoczony. Wiedział? A może gra?
- Dlaczego? - cichy głos przebił się przez ciszę.
- Bo się do tego nadajesz - podeszłam do niej i szepnęłam na ucho - poza tym o wszystkim wiem.
Uśmiechnęła się smętnie, a potem atmosfera rozluźniła się nieco. Kesame przyjęła gratulacje i uważnie wysłuchała moich uwag.
Tak, jutro, rozumiem. Dobrze, będę. Oczywiście, że słucham, mamo.
Gdy było po wszystkim, pospiesznie wycofałam się i znów odkaszlnęłam krwią. Zero stał w wejściu, nonszalancko opierając się o ciemną framugę.
- Powiesz wreszcie o co chodzi?
- Czarna magia, Zero - westchnęłam, unikając jego wzroku. - Skutki czarnej magii i starości.
Przecisnęłam się obok niego i znów ruszyłam na cmentarz. Chyba czas zacząć się przyzwyczajać do tego otoczenia.