Wpatrywałam się w jego czerwone oczy, których kolor sama po nim odziedziczyłam. Spoglądał na mnie z żalem, tak, jakby wyrzucał sobie to, co zrobił. A może to, czego nie zrobił?
Rodzice nas kochają. Oczywiście. Mnie, As'a, Ingreed, Raidena, Nicolaya, Kesame. Całą naszą rodzinę, całą gromadkę. Kochają, na swój sposób, ale nigdy tego szczególnie nie okazywali. Słowa bywają puste, zabrzmiało mi w głowie - ostatkami sił powstrzymałam się, żeby nie wykrzyczeć mu tego prosto w twarz.
Nie byli złymi rodzicami. Zapewniali nam to, czego potrzebowaliśmy, uczyli nas tego, co powinno nam się przydać. Tyle, że nie byli też dobrymi rodzicami. Często ich nie było, byli zajęci, pochłonięci sobą i sprawami watahy, a ja starałam się to zrozumieć. Uczyli mnie, jak rządzić, jak utrzymywać pokój i wywoływać wojny. Jak żyć i umierać - za watahę. A teraz mi to odebrali. Brutalnie wyrwali ze mnie tę cząstkę, która tak bardzo wierzyła w to, że stanie na czele tej wielkiej rodziny, że będzie ją prowadzić, podpierać, zmieniać, rozbudowywać. To marzenie runęło, a wraz z nim całe moje dotychczasowe życie, całe 13 lat, podczas których kurczowo trzymałam się życia. Właśnie po to, żeby umrzeć - za watahę.
To przez to, że ja odebrałam im syna? Przecież wcześniej nawet tego nie dostrzegali. Dlaczego więc tak ruszyła ich jego śmierć? Czy to nie on był tym agresorem, zupełnie nie branym pod uwagę przy jakichkolwiek naradach? Umiał walczyć, to tyle. Był zbyt narwany. A jednak - proszę, jak teraz po nim rozpaczają.
Asacrifice też odszedł. On z własnej woli, po prostu bez słowa nas zostawił i pewnie już nie wróci. Szkoda, jego nawet trochę lubiłam.
Moi rodzice. Teraz czekam na ich śmierć. Jestem ciekawa, jak zareaguje wataha.
Tkwiłam tak w głuchej ciszy, przeplatanej naszymi cichymi oddechami. Stwierdził, że zasługiwałam, ale skąd mógł to wiedzieć? Prawie nie rozmawialiśmy, omijałam go szerokim łukiem. Westchnęłam i uśmiechnęłam się słodko, co widocznie zbiło go z tropu.
- Dlaczego więc to Kesame zostanie alfą? - przekrzywiłam łeb, nie przestając się uśmiechać.
- Bo ona - zaczął obojętnym tonem, jakby mówił o czymś zwyczajnym - nie zabijała.
- Każdy zabija - wstałam i wbiłam w niego oskarżycielski wzrok - ty także. Zabijałeś, odebrałeś wiele wilczych żyć. Mimo to jesteś alfą, prawda?
Zmarszczył brwi. Tym razem to ja uderzyłam w słaby punkt. Odwróciłam się i chciałam odejść, ale zatrzymał mnie cichym, acz bardzo pewnym wypowiedzeniem mojego imienia. Warknęłam i znów na niego spojrzałam, podeszłam, tym razem bliżej, lecz nie usiadłam. Byłam mniej spokojna, gniew buzował we mnie, tylko czekając, aż go uwolnię. Ciekawe, czy byłabym w stanie go pokonać?
- Zero - syknęłam, drżąc. - Kesame właśnie zostaje alfą. Dlaczego cię tam nie ma?
- I tak mnie nie potrzebuje. Ma Taravię i twoje rodzeństwo, to na nich jej zależy. Myślałem jednak, że ty się tam wybierzesz.
- Ja? Wszyscy mnie nienawidzą. Niedługo pewnie zostanę wygnana.
Wstał i skrzyżował ze mną spojrzenie. Sama nie wiedziałam czy jest wściekły, czy zdziwiony. Dziwne, zwykle dobrze odgadywałam odczucia innych.
- Nie zostaniesz.
Zaśmiałam się i usiadłam, wciąż będąc naprzeciw niego. Byłam niższa, dlatego musiałam lekko zadzierać głowę, żeby utrzymać z nim kontakt wzrokowy.
Czułam się dziwnie, jakbym wariowała.
- Dlaczego zabiłaś Raidena? - również usiadł. To wszystko stawało się coraz bardziej komiczne.
- Z tego samego powodu, dla którego ty to kiedyś robiłeś.
Przymknął oczy, uniósł łeb.
- A wiesz, dlaczego przestałem?
- Bo zdziadziałeś, Zero - uśmiechnęłam się. - Zacząłeś bawić się w rodzinkę i to cię zepsuło. Zresztą nawet w tym nie jesteś dobry, twoja rodzina cię nienawidzi.
Zero?
Loedia wariuje :3