- Już się tak na mnie nie obrażaj Loesiu. Skoro Ci tak bardzo zależy… to jeśli nie będzie zwierzyny, najwyżej przerzucimy się na kanibalizm. – mrugnąłem.
- Oh, czyli się zgadzasz? – obróciła się całkowicie w moją stronę. W jej oczach zauważalny był błysk nadziei.
- Ew, o ile zagwarantujesz mi bezpieczeństwo to tak.
- Mhm. – zaśmiała się pod nosem. – W takim razie pomóż mi odciągnąć uwagę strażników.
- Bułeczka z masełkiem. – wytknąłem język.
Skupiłem swój wzrok na strażnikach. Po chwili wpełzły im na twarze uśmiechy spełnienia i poczęli delikatnie się chwiać. Spojrzałem na Loedię. Przypatrywała im się z lekkim zdziwieniem, po czym obejrzała się na mnie.
- Co zrobiłeś? Podchmieliłeś ich swoim ‘’błyskotliwym’’ spojrzeniem?
- Niee. – parsknąłem. – Zamknąłem w światach ich największych pragnień.
- No proszę... Rozumiem, że nas teraz nie widzą?
Pokręciłem głową.
- Widzę tylko to co dla nich najlepsze. Ale lepiej się pospieszyć. Jeśli spuszczę z nich wzrok, iluzja nie potrwa długo.
- No to spadamy!
Wystrzeliliśmy jak z procy gnając przed siebie. To co spotka nas za watahą, stanowiło dla nas zagadkę. Zimne podmuchy wiatru przeczesywały nasze futra, a łapy w akompaniamencie skrzypiącego śniegu, stąpały po pokrytej puchem ziemi. Zwróciłem się ku Loedii. Na jej pyszczku widoczne było szczęście. A może satysfakcja? Mam wrażenie, że udało jej się mnie podejść. Czas jednak pokaże. Póki co, trzeba cieszyć się wolnością… Stuknąłem ją w łapę.
- Co powiesz na mały wyścig?
Lo-e-sia~? ;3