Podniosłam się ze swojego legowiska, na którym odciśnięty był zarys mojego ciała. Leżałam na nim dość długo i wszystko mnie bolało od bezczynności. Ziewnęłam głęboko i przeciągnęłam się.
Cały czas chodzi mi po głowie scena z mojego snu. Nie mogę przestać o tym myśleć. Przecież Mexic sam z siebie nigdy nie kazałby mi odejść. To nie w jego stylu. Poza tym starał się, abym nigdy nie płakała, ale nawet mnie wtedy nie przytulił, tylko patrzył na mnie z taką obojętnością...
— Coś się stało? — odezwał się Scraf, ale nie było to pytanie. Raczej stwierdzenie.
— Tak — westchnęłam.
— Co takiego? — podszedł i mnie przytulił.
Łzy na moich policzkach już dawno zaschły, a na pysku malował się uśmiech, jednak pozbawiony uczuć.
— Chodźmy się gdzieś przejść — zaproponowałam i wyswobodziłam się z jego uścisku. Ruszyłam w stronę wyjścia.
— Jesteś głodna? — zapytał.
— Nie, nie... Chodź już.
Głównie spacerowaliśmy bez celu. Chodziliśmy po terenach, on coś do mnie mówił, ale nie słuchałam.
— Mad? Spójrz — wskazał łapą wejście do podziemnej jaskini.
— Sprawdzimy co tam jest — zadecydowałam i postawiłam łapę w wejściu. Powolnym krokiem trafiłam na sam jej środek. Pod ścianą stał kufer i kamienny stół, na którym znajdowały się trzy fiolki. Jedna była pusta, dwie pozostałe do połowy wypełnione świecącą, jasnożółtą substancją. Podeszłam do nich i otworzyłam kufer. Znajdowały się w nich ludzkie ubrania.
— Scraf... To chyba służy do zmiany w człowieka...— powiedziałam, przyglądając się fiolkom.
— Jesteś tego pewna? — zatrzymał mnie, gdy już miałam wypić eliksir.
— Jestem pewna. Kiedyś już taki widziałam. Weź drugą. Jakby co, to umrzemy razem.
Na trzy wlaliśmy eliksiry do pyska. Przez całe moje ciało przeszedł łagodny prąd łaskotek. Zamknęłam oczy.
Gdy z powrotem je otworzyłam, klęczałam na ziemi, a zamiast łap miałam ręce. Na twarz opadały mi kosmyki kasztanowych włosów poprzeplatane białymi warkoczykami. Przede mną z dość głośnym pstryknięciem pojawiło się lustro.
Miałam te same oczy, które miałam jako wilk. Tylko bardziej błyszczały. Pełne usta i kształtny nos pokryty delikatnymi piegami. Moja skóra była bardzo jasna. Śmiało mogłam stwierdzić, że moja ludzka postać była całkiem ładna.
Był tylko jeden problem. Byłam całkowicie naga, więc podczołgałam się do kufra i jakoś ubrałam pierwszą lepszą, niebieską zwiewną sukienkę.
— Scraf? Żyjesz? — odwróciłam głowę w tył, ale szybko sobie przypomniałam, że on też nie ma ubrań, które zwykle noszą ludzie, żeby się zakryć, więc z powrotem spojrzałam w ścianę cała w rumieńcach.
— Tak... Żyję... — odpowiedział. Usłyszałam pstryk, więc on też pewnie ma przed twarzą lewitujące lustro.
Scraf?