Siedziałam w swojej jaskini, była dobrze po dwunastej, więc postanowiłam trochę się przejść, jako że nie miałam nic do roboty. Wstałam, przeciągnęłam się i ziewnęłam. No, teraz jestem gotowa do drogi. Wyszłam na zewnątrz, ciesząc się promieniami jesiennego słońca i delikatnym wiatrem. Była piękna pogoda, więc nie zdziwiłam się na widok paru wilków tak jak ja korzystających z ciepła, które od razu zostały przeze mnie przywitane. Chmury nie zapowiadały żadnych problemów pogodowych, co było fantastyczną wiadomością. Nademną szybował Sirius, szukający zapewne jakiejś roślinki i chcący się przywitać. Pomachałam mu, a on kiwnął łbem i odleciał. Gdzieś tam między drzewami myknął mi basior w płaszczu, zapewne Kivui, o którym kiedyś coś tam słyszałam. Zdziwiło mnie, że pokazał się w dzień, bo wedle opowiadań paru innych wilków preferuje nocny styl życia, ale uśmiechnęłam się do niego i pomachałam mu. W zamian otrzymałam ostre warknięcie. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam dalej. Nie przeszłam nawet kilometra, kiedy usłyszałam cichy płacz dochodzący z krzaków. Podeszłam tam i między listkami zauważyłam biało-niebieskiego szczeniaka ze skrzydłami i aureolką. Siedział, a z jego niebieskich oczek spływały łzy.
— Hej, mały, co się stało? — zapytałam i podeszłam do niego. Odwrócił się w moją stronę i tyłem odszedł parę kroków.
— Nie masz się czego bać. Jestem Madness, jestem stąd i jestem cynikiem — uśmiechnęłam się przyjaźnie, co najwidoczniej dodało mu otuchy, bo również nieśmiało się uśmiechnął.
— Zefir, proszę pani — przedstawił się grzecznie. Zefir... Czy to nie czasem szczeniak Will?
— Co się stało? — usiadłam obok niego.
— Bawiłem się z bratem w berka, ale chyba się zgubiłem — rzekł. Ja wstałam i podałam mu łapę.
— Pomogę ci go znaleźć, chodź.
Zefir?