- No przecież wiem że jesteś wyjątkowa. - uśmiechnąłem się.
- Chcę jeeeeść. - jęknęła.
- Yh, zaraz wrócę. - no i poszedłem do lasu. Mad miała wilczy apetyt (xd), więc upolowałem dzika. To miało zaspokoić jej głód. Wszedłem do jaskini wlokąc za sobą dzika. - Wróciłem! - krzyknąłem radośnie. - Mad? - leżała za stołem.
- Boli... - szepnęła.
- Ale co?
- No wszystko. Boli! - postanowiłem polecieć z nią do Corai. Zamieniłem się w orła i położyłem ją na grzbiet. Powoli się uniosłem. Starałem się, aby nie spadła.
[Po 15-to minutowym locie.]
Doleciałem powoli na skałę, przed jaskinią naszego medyka.
- Coraya! - krzyknąłem. Mad jęczała. Wyszła pospiesznie.
- Co się stało? - spytała, by poznać objawy.
- Boli...
- Mad, ale co?
- Brzuch... Wszystko... Boli, niedobrze mi... - wyjaśniała urywając.
- Scraf, pomóż mi ją przenieść do jaskini. - kazała. Nie czekając na moją odpowiedź (nawet nie zamierzałem jej udzielać - musiałem zachować spokój) potruchtała pospiesznie do półek z lekarstwami i jakimiś ziołami. Martwiłem się o moją żonę. Byłem przy niej cały czas. Chodziłem w kółko, niecierpliwie czekając na to, co powie mi Coraya.
- Madness czuje się lepiej. Możesz z nią porozmawiać. - powiedziała spokojnie. Poczłapałem żwawo do Madness.
- Co się stało? Coś ci powiedziała? - spytałem z troską w oczach. Uśmiechnęła się do mnie szeroko.
Madness? /nie miałam zbytnio weny po ślubie./
P.S. Scraf nie odzwyczai się od mówienia na swoją żonę Mad i Madness.