Wracałam ze swojej nocnej warty okropnie zmęczona. Jedyne, na co miałam ochotę, to położyć się spać. A wcześniej zjeść coś porządnego. Tak, zdecydowanie jedzenie było pozycją priorytetową. Gwiazd dzisiaj praktycznie nie było widać, do tego księżyc był prawie w nowiu. Nawet ja, jako wilk nocy nie widziałam zbyt wiele przy tak małej ilości światła. Zamrugałam parokrotnie dolatując już w okolice mieszkalnych terenów watahy, by przyzwyczaić wzrok do panującego tam półmroku. Tylko gdzieniegdzie pojedyncze świetlne kule oświetlały wąskie ścieżki pomiędzy jaskiniami. Uśmiechnęłam się do siebie na myśl o młodym, na wpół zjedzonym jeleniu w mojej sypialni. Zniżyłam lot by wejść do jaskini, gdy o włos minął mnie biało- czarny basior, wypadający z niej jakby go samo piekło goniło. Przez ramię miał przewieszone truchło jelenia. MOJEGO jelenia. Warknęłam cicho i spróbowałam przypomnieć sobie imię złodzieja mojej kolacji (albo obiadu?).
- Chinmoku… - ryknęłam na całe gardło. Niech lepiej bogowie mają go w opiece, jeśli go dogonię. Z powrotem wzbiłam się w powietrze i ruszyłam w pościg za basiorem. Zobaczyłam go w oddali jak przemyka pomiędzy drzewami. Telekinezą zestaliłam powietrze tuż przed nim, tworząc zupełnie materialną, przejrzystą ścianę. Wilk zderzyła się z nią z impetem, ale widziałam, że nic mu nie jest. Wylądowałam tuż przed im.
- Co Ty sobie myślałeś, Chin?! - wybuchłam.
Chin? Przepraszam, chwilowo nie mam weny