- Kivui... - powiedziałam cicho.
Chciałam dodać mu otuchy, jednak czułam że moje słowa niewiele dadzą. Zniknęłam otoczona czarnym dymem. Znalazłam się w swojej jaskini. Zaczęłam przeszukiwać ją w pośpiechu. Gdy znalazłam upragnioną rzecz. Teleportowałam się z powrotem do niego. Tkwił tam w tej samej pozycji, w której tkwił gdy zniknęłam. Otworzyłam apteczkę przyniesioną z domu. Wzięłam wacik i nasączyłam go płynem odkażającym.
- Proszę, pozwól sobie pomóc... - szepnęłam patrząc na niego szklistymi oczami - Obiecuję, że nie zadam żadnego pytania.
Westchnął głęboko i przysunął się odrobinę bliżej mnie. Ostrożnie wytarłam krew, po czym zaczęłam delikatnie przykładać wacik do ran. Chciałam go opatrzyć, jednak gdy wyciągnęłam bandaże zawarczał.
- Wystarczy. - mruknął i odwrócił głowę.
Położyłam wszystko na swoje miejsce i małej walizeczce i teleportowałam ją na należne jej miejsce. Wzięłam w łapy moją pelerynę, która w przeciwieństwie do tej jego, była lekka i miła w dotyku, zwłaszcza od wewnątrz. Okryłam go nią, właściwie nie wiem po co. Gdy miałam ją na sobie czułam się lepiej. Była jak miejsce, w którym mogłam skryć się przed światem. Czułam się w niej po prostu bezpieczniej. Chciałam, by on też to poczuł. Usiadłam na przeciw niego i uśmiechnęłam się smutno. Kiv wbił wzrok i podłogę. Założyłam mu kaptur. Teraz widziałam tylko czubek jego pyska i dwa czerwone, lekko migocące ślepia. Wpatrywały się we mnie, więc uciekłam wzrokiem, błądząc nim po jaskini.
- Gdy będziesz chciał, sam mi to opowiesz co się stało.. - powiedziałam idąc do kuchni.
Naszła mnie nagła ochota na kubek gorącego mleka z miodem. Czasem tak miałam...
Kivui? Tym razem trochę spokojniejsze opo :)