- No... - spojrzała na mnie. - A co do szczeniąt. Jakbyś je nazwał? - spytała.
- Czy ja wiem... Basiorka może Dropper. A wederkę... Ta decyzja należy do Ciebie. - rzekłem.
- Ładnie. - powiedziała. Przypomniała mi się piosenka "City of stars". Zacząłem ją sobie nucić.
- Scraf, może pośpiewamy razem? - rzuciła propozycję.
- Dobra. Em...
Chodźmy stąd bo nie ma tu,
nic wartego wspomnień.
Czasu nie ma,
późno już... (...)
I tak prześpiewaliśmy cały wieczór. Czas na złość płynął szybko, jak szalony.
- Mad?
- Tak, Scrafuś?
- Nie wiem czy nie za krótko, nie za długo. Może nieodpowiedni moment... - wahałem się. - Myślisz że założymy kochającą się rodzinę? - podpytałem.
- Prędzej czy później tak. - po tych słowach wybiegłem. - Scraf!!! - wykrzyknęła. - SCRAF!!!
A ja pobiegłem... Po kwiaty. Białe róże, które niedawno zerwałem. Zachód słońca jeszcze trwał. Złapałem róże w pysk i wróciłem się do Madness.
- To dla ciebie. - rzekłem zdyszany. Ogarnąłem oddech. - Czy chcesz się przelecieć? - dodałem z uśmiechem.
- Ale... Na czym?
- Wejdź na mnie. - kazałem. Gdy położyła się na moich plecach, zamieniłem się w orła. - Trzymaj się! - krzyknąłem. Uleciałem w powietrze trzepocząc skrzydłami.
- To... To... To jest cudowne! - szepnęła pełna podziwu.
Madness?