W końcu coś znalazłem. Ale nie było to dla mnie dobrą wiadomością. Otóż to, co teraz miałem pod nogami, to wypalony kawałek ziemi, o średnicy około metra, gdzie kiedyś, z naciskiem na "kiedyś" rósł Bractea Ingens. Zwykle tylko po nim zostają takie dziury.
Gdy wracałem do swojej jaskini i obmyślałem, co by tu zrobić, bo Eliksiry Szczęścia dostarczyć mam pojutrze, wpadł mi do głowy pewien fantastyczny pomysł. Przecież mamy tu zielarza, on, albo ona, na pewno będzie miał Bracteę. Skierowałem się do jaskini zielarza, bo wiedziałem gdzie jest. Poinformowano mnie o tym. Po jakiś dziesięciu minutach spaceru zapukałem. Otworzyła mi biała, przepiękna wadera. Czymś, co najbardziej mnie w niej urzekło, były jej niebieskie oczy. Cała ozdobiona była jakimiś świecidełkami, które dodawały jej królewskiego uroku. Była ode mnie niższa i gwałtowny wiatr, który się teraz zerwał, bawił się jej warkoczami.
— Witaj — przywitałem się.— Jestem Sirius, alchemik. Ty pewnie jesteś zielarzem?
— Tak, jestem Yoko — uśmiechnęła się lekko, co ja odwzajemniłem.
— Nie masz czasem ziela o nazwie Bractea Ingens? Bardzo by mi się przydał, a jego jedyne znane mi źródło właśnie się wyczerpało — wyjaśniłem.
Yoko?