Był piękny. Cudowny, błękitny kolor, ale tylko lewego skrzydła. Prawe było białe i jakby pokropione tysiącami barw. Do tego jakby poszarpane. Mój nos był dla niego chyba ostatnią deską ratunku. Chciałam mu pomóc, ale nie miałam pojęcia jak. Również chyba żaden medyk nie dałby rady go poskładać, poza tym wyszłabym na idiotkę, przychodząc na przykład do Corayi i prosząc o pomoc dla motylka. Więc jedyne, co udało mi się zrobić, aby tak bardzo nie cierpiał, było położenie go na ziemi i szybkie zdeptanie. Zakończyłam jego żywot, ale zastanawiałam się, czy on sam by się nie zregenerował, jak ślimaki.
— Madness? — zapytał Scraf i zorientowałam się, że przez cały czas do mnie mówił.
— Tak, Scrafuś? — spojrzałam na niego i zdałam sobie sprawę że zdrobniłam jego imię. Scrafuś... Fajnie to brzmi.
— Wracajmy już. Ściemnia się — zaproponował i natychmiast się zgodziłam.
Gdy byliśmy pod moją jaskinią po prostu do niego podeszłam i cmoknęłam go w usta (o ile wilki mają usta...).
— Scraf, ja już zdecydowałam. Chcę być z tobą — przytuliłam go i również mnie objął.
Scrafuś?