Za wszystko. Za wszystkie wilki jakie kiedykolwiek skrzywdziłam, jakie kiedykolwiek zabiłam. Za każdą sztukę zwierzyny, która oddała swe ciało i życie by wyżywić takie pozbawione wartości istnienie, jakim byłam. Kilkukrotnie usiłowałam skierować swoje myśli na weselsze tory, przestać się zamęczać, przecież to do niczego nie prowadziło. Ale niestety, jak to często w życiu i najróżniejszymi postanowieniami bywa; łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Nadeszła pora na jakąś zmianę... Cokolwiek, byleby zająć czymś myśli. Wiedziałam już dokąd się udać.
W sklepie nie zastanawiałam się długo nad wyborem przedmiotu, od razu sięgnęłam na odpowiednią półkę. Podeszłam do lady sprzedawcy. W łapie ściskałam, niczym deskę ratunkową, Kwiat Frencholis. Gdy tylko opuściłam jaskinię, w której znajdował się sklep, puściłam się biegiem przed siebie. Chciałam znaleźć sobie jakieś ustronne miejsce, ponieważ jakoś nie paliłam się by robić z mojej zmiany wyglądu przedstawienie dla całej watahy. Gdy nabrałam pewności, że znajduję się w okolicy całkiem sama, przystanęłam wśród drzew. Wyciągnęłam drżącą łapę, na której spoczywał Kwiat Frencholis. Po chwili zaczęłam się jednak zastanawiać.,. w jaki sposób mam go sobie "zaaplikować"? Połknąć w całości? Rozgnieść? Wymieszać z wodą? W końcu zdecydowałam się na to pierwsze.
Raz się żyje.
Zamknęłam oczy i bez namysłu wepchnęłam sobie kwiat do gardła. Natychmiast poczułam dławiący odruch wymiotny, ale wytrzymałam i zmusiłam się do przełknięcia bezsmakowego kwiatu. Poczułam się tak, jakby całe moje ciało i wnętrzności przypiekane było żywym ogniem. Po chwili cały ten ogień przeszedł w jedno miejsce i palący żar wypełnił moje płuca, padłam na ziemię, usilnie próbując złapać oddech. Zaczęłam się dusić, jak pod wodą, ale to uczucie było znacznie gorsze. Białe plamy zaczęły mi tańczyć przed oczami, czułam, że to mój koniec. Ale co poszło nie tak?! W mojej otępiałej głowie zdążyła zaświtać jeszcze taka myśl, nim znalazłam się na granicy omdlenia i nic sensownego nie chciało już przyjść z pomocą. Nagle objawy ustały, jak ręką odjął. Dysząc ciężko, przeturlałam się z brzucha na grzbiet i łapczywie chwytałam oddech. Czułam się tak, jakbym nigdy wcześniej tak naprawdę nie oddychała. Pomału dochodziłam do siebie. Czy coś w moim wyglądzie się zmieniło?... Niepewnie podczołgałam się do tafli jeziora i znieruchomiałam.
Moja sierść nie zmieniła się specjalnie jeśli chodzi o kolor, może teraz była nieco bardziej matowa. Z tyłu karku miałam teraz gęstą grzywę. Uszy dłuższe niż wcześniej, mój ogon wyjątkowo przypadł mi do gustu. Masywny, nadzwyczajnie silny, zakończony bujną kitą, gotowy w każdej chwili pogruchotać kości wilka. Łapy również się zmieniły, wyposażone w długie pazury. Taki sam pazur znajdował się z tyłu, na kostce (o ile wilki je mają xd), przypominał pazur jakiejś prehistorycznej gadziny. Ogólnie moja sylwetka była teraz bardziej zbita. Oczy w kolorze jaszczurzej zieleni, jarzyły się słabym światłem. Jednak tym co w szczególności zwróciło moją uwagę były... skrzela?? Świeciły się takim samym kolorem co oczy, przecinały moją szyję szczescioma pasami, po trzy z każdego boku. Na zmianę to rozszerzały się, to kurczyły w rytm oddechu oraz pulsu. Wyglądało to, nie powiem, zjawiskowo.
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że ktoś przygląda mi się od dłuższej chwili, wyglądając zza krzaka.
Hide?