- Nie! - krzyknął.
- Wraca stary Kivui. - zaśmiałam się.
Rozpięłam pelerynę Kiva. Gdy opadła na kanapę przepełniło mnie uczucie ulgi. Właściwie nie spodziewałam się, że kiedykolwiek da mi ja założyć. Jak dla mnie była jednak za ciężka. Wręczyłam ją basiorowi, a on oddał mi moją. Założyłam ją razem w kapturem. Otuliło mnie przyjemne, znajome ciepło. Znów zaczęłam się śmiać, właściwie nie wiem dlaczego, jednak po chwili się opamiętałam.
- A właściwie, to dlaczego zależy ci na bólu? Wiesz, te paski, nie chcesz bandaży... - spytałam.
Te zgromił mnie groźnym wzrokiem.
- Dobra, jak nie chcesz, to nie mów. - i znów parsknęłam śmiechem.
Tarzałam się po kanapie w śmiechu, plącząc się o własną pelerynę, co jeszcze bardziej mnie rozśmieszało. Chciałam, ale nie mogłam przestać. Coś mi nie pozwalało. Nie wiem czy to dlatego, że przez większość życia prawie w ogóle się nie śmiałam, czy to ten niewidzialny potwór wstrzyknął mi jakiś jad, przez który nie mogę przestać się śmiać. Zauważyłam, że wilk wstaje.
- Dokąd idziesz? - spytałam przez śmiech.
- Po leki na głópawkę. - mruknął zażenowany.
Zaczęłam śmiać się jeszcze głośniej, aż w kocu spadłam z kanapy.
Kivui? Się porobiło