Jej sierść idealnie komponowała się z bielą, a była ona gęsta i mieniła się fioletem i różem, na grzbiecie bardziej błękitem, również ten sam grzbiet oznaczony był białymi wzorami. Oczy, równie białe co wzory, w końcu mnie dostrzegły, a moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Nie była jakoś specjalnie wysoka, ale uroku dodawał jej mieniący się w zimowym słońcu naszyjnik z kryształem o kolorach jej sierści. Z każdym jej krokiem kiwał się na boki, aż w końcu stanął, gdy tylko ona zatrzymała się naprzeciwko mnie.
— Cześć, jestem Saviri — przedstawiła się z uśmiechem.
Chrząknąłem cicho, twardy w przekonaniu, że nie powinienem okazywać jej uczuć.
— Sirius — odwzajemniłem uśmiech, ale mój był leciutko szerszy niż jej. To imię doskonale do niej pasowało. Inne byłoby nijakie.
— Jesteś stąd? — padło pytanie.
— Tak, jestem alchemikiem.
Odwróciłem się, aby podnieść zerwane wcześniej kwiaty.
— Muszę już iść. Do zobaczenia — pożegnałem się.— Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy!
Odszedłem w las, do swojej jaskini.
Saviri?