— Ile chciałabyś mnieć szczeniaków? — zapytał.
Zatrzymałam się i przez chwilę stałam, zdziwiona, z otwartym pyskiem. Nie spodziewałam się takiej bezpośredności. Musiałam się też poważnie zastanowić. W sumie najlepsza byłaby dwójka, jedynak mógłby być samotny. Basiorek i waderka byliby najlepszym wyjściem, przynajmniej moim zdaniem.
— Dwójkę — odparłam i ruszyłam dalej. Scraf dotrzymywał mi kroku. Stanęliśmy na brzegu lasu, skąd dochodziły śpiewy ptaków i szelesty.
— Chodź — pogonił mnie i pobiegł w głąb drzew. Również przyśpieszyłam kroku i podążyłam za nim. Po pół godzinie poszukiwań znaleźliśmy jelenia. Ale nie byle jakiego. Był ogromny i miał srebrne poroże i kopyta. Z jego oczu spływały fioletowe łzy tworzące łańcuszek powiewający na wietrze. Spacerował samotnie, nieświadomy naszej obecności.
— Patrz i ucz się — pouczyłam go i rzuciłam się na zwierzę. Uczepiłam się zębami jego szyji i drapałam go po nogach i plecach, póki nie padł. Przygniótł mnie do ziemi, ale uwolniłam się od niego. Po jego łzach został tylko purpurowy łańcuszek z kryształków leżący obok jego głowy. Chwyciłam go w zęby.
— Jedz, a jak nie dojesz to zostaw, może coś innego zje resztę — powiedziałam.
Scraf?