Wczesna wiosna. Błękitne niebo, słońce przygrzewające z góry. Wśród wysokich drzew bawi się piątka szczeniąt, nieopodal wadera wraz z basiorem. To rodzice maluchów. Jedno z dzieci - wadera - oddala się trochę od rodzeństwa. Nie może mieć więcej niż rok. Duże uszy i niechlujnie rozczochrana sierść, co jakiś czas, biegnąc, potyka się o swój długi ogon. Zaczyna węszyć wśród szarych kamieni, obrośniętych gęstym mchem w odcieniu leśnej zieleni. Nagle, w szczelinie między dwoma głazami, dostrzega jakiś ruch. Wtyka tam nos z zaciekawieniem. Ta odsuwa się, gdy niespodziewanie ze szczeliny wyłania się trójkątny łeb. Zwierzę wpatruje się w nią paciorkowatymi oczami, wysuwając rozwidlony język. Waderka się przysuwa, nigdy nie widziała takiego stworzenia. Z gardła zwierzęcia wydobywa się dziwny syk, szczeniak rozbawiony tym dźwiękiem, szturcha nieznane stworzenie łapą. Wtedy to się wydarzyło. Choć mała wadera jeszcze o tym nie wiedziała, ale ten moment miał zadecydować o jej całym życiu. Może gdyby nie oddalała się od rodzeństwa, albo gdyby nie była tak ciekawska, lub wiedziała z czym ma do czynienia i w porę się odsunęła, gdyby nie drażniła węża, bo tym właśnie był ów zwierz, gdyby nawet w tej chwili udało jej się uskoczyć - całe jej życie potoczyłoby się inaczej. Lecz niestety. Nie wydarzyła się żadna z tych rzeczy. Wąż rozdziawia paszczę na całą szerokość, a z dwóch cienkich niczym igły zębów wytryska bezbarwna ciecz. Prosto w oczy szczenięcia. Wąż w jednej chwili znika w cieniu, pozostawia oszołomionego szczeniaka. Po chwili wadera zaczynz piszczeć jak oszalała, wzywa rodziców, szamocze się i wije, jakby próbowała uciec od ogarniającej ją niemocy. Wszystko, cały świat, w jednej chwili staje się szary i zamglony. Zamiast nieba - szara nicość, zamiast drzew - podłużne cienie, zamiast wilków - roztańczone plamy. Rodzice znaljdują się przy niej pierwsi, matka obraca jej pyszczek. Oczy szczeniaka są samymi, zimno błękitnymi plamami, pozbawionymi źrenic. Matka krzyczy , wypuszcza waderkę z objęć i odsuwa z przerażeniem. Ojciec i czwórka rodzeństwa też zaczynają się oddalać, jakby w obawie, że się czymś zarażą. Odchodzą coraz dalej i dalej, cofają się tyłem i oddalają od łkającego szczenięcia. Nawołuje, nie może pogodzić się z tym, co właśnie się dzieje. Zostaje samo. Truchta, obija się o pnie drzew.
Od teraz wszystko się zmieni.
~~~
Obudziłam się zlana potem. Ten sen był tak realistyczny, że miałam wrażenie jakbym tam była... Znowu.
- Raven? - rzuciłam
Odpowiedziała mi jedynie cisza. Jednak czułam, że gdzieś tu była. Gdzieś niedaleko. Brak wzroku nadrabiałam węchem i słuchem. Chwilę węszyłam i nasłuchiwałam, po czym ruszyłam w kierunku, z którego dochodził zapach mojej towarzyszki.
Raven? Zakończysz to?