— Będę — zapewnił Niffelheim. Spojrzałam w niebo.
Na jego błękicie widać było białe, gęste chmury, a ich kolor podchodził pod szarość. Niektóre były małe, inne o wiele większe. Goniły się po niebie, tworząc nowe duże chmury, które zasłaniały coraz to więcej błękitu nieba. Promienie słońca między obłokami nikły coraz bardziej, zatapiając się w szarej masie na nieboskłonie. Jeśli się nie mylę, a w sprawach pogody rzadko się mylę, to zaraz zacznie padać deszcz.
— Chcesz zmoknąć? — zapytałam Niffa, idąc w stronę najbliższej jaskini.
— Raczej nie mam na to zbyt wielkiej ochoty — ruszył za mną.
— To chodź! Jest tu dość dużo miejsca.
Weszliśmy do środka.
Była to po prostu średniej wielkości surowa jaskinia, po której rozrzucone było mnóstwo różnych kamieni. Mój niepokój budziły dziury w suficie. Były zaciemnione przez cienie i nie było widać, co tam jest. To lekko niepokojące. Wolę wiedzieć, pod czym siedzę.
Ułożyłam się wygodnie pod ścianą i położyłam łeb na łapach. Zamknęłam oczy.
— Jakby co, to mnie obudź — powiedziałam do Niffa i zasnęłam.
Poczułam dźgnięcie w ramię.
— Czo...? — otworzyłam jedno oko i ujrzałam stojącego nade mną basiora.
— Coś wychodzi z tych dziur — oznajmił i wskazał nosem miejsce.
Faktycznie, do światła padającego przez wejście próbowało wydostać się coś cz czarnego i owłosionego. Jakaś noga? Po chwili do jednej kończyny dołączyło siedem kolejnych i głowa cała pokryta czerwonymi, lśniącymi oczami. Przypominało to pająka.
Wstałam i cofnęłam się do ściany.
~Madness...
— Co to było?! COŚ DO MNIE MÓWI? — zapytałam, ale mój głos przypominał w tym momencie pisk.
— Nie wiem... Nic nie słyszałem...
~Madness... Podejdź tutaj... Czekam na ciebie...
Niffelheim?