— Lekko boli mnie głowa. Pewnie przez tą wysokość — wyjaśniłam, a Scraf spojrzał na mnie ze zdziwieniem, podnosząc do góry jedną brew. Wyglądało to tak komicznie, że cicho się roześmiałam.
— Z natury jestem niska, co sam wiesz. Sięgam ci najwyżej do ramienia w każdej postaci. A teraz jestem wyższa o pół metra i jak patrzę w dół, jak nisko jest ziemia, ciągle mam wrażenie, że w końcu potknę się na tych dwóch nogach. Wydają się takie chude i słabe.
Objęłam kolana ramionami i położyłam na nich brodę. Scraf usiadł obok i mnie przytulił.
— Nie przewrócisz się — zapewnił mnie, gdy wtuliłam się w niego.
Gdy było już ciemno i księżyc stał już wysoko na niebie, gdzie nie było najmniejszej chmurki, a tylko miliony pięknie świecących gwiazd. Scraf leżał pod szałasem, jak go nazwał, pewnie spał, a ja siedziałam i pocierałam energicznie dłońmi nogi i ramiona. Było chłodno.
Zaczęłam cichutko nucić piosenkę, której kiedyś nauczył mnie brat.
— W gąszczu trudnych spraw
Chcę odszukać nić
Która wskaże mi
Gdzie zmierzać mam, jak żyć...
Wiem, że znajdę ją
Wiem już z kim chcę iść
Gdy zabraknie sił
Gdy zgubię sens
Z pomocą przyjdzie chór dwóch serc
Już wiem, miłość drogę zna
Poprowadzi mnie przez świat
Ty przy mnie, ja przy tobie
Przez mrok, ku jutrzence dnia
Świat jest lepszy gdy
Jesteś obok ty
Miłość drogę zna...
Scraf?