Złapałem się za policzek, i w tedy dobiegł mnie dźwięk miecza. Odwróciłem się gwałtownie i zmierzyłem wzrokiem swojego syna. Ten miał strasznie zdziwioną minę, na pewno się mnie tu nie spodziewał. Wbił ostrze w podłogę, gdzie zrobiła się spora dziura. Wypiął dumnie pierś, i chrząknął aby zwrócić na siebie uwagę.
- Matko, dostarczono już tobie wieści? - Zapytał niewzruszony spoglądając na Taravię. Stałem nad nią, jedyne co widziałem to to że machnęła łbem, a Asacrifice jak gdyby nigdy nic zaśmiał się cicho i podle po czym wyciągnął swój miecz z dziury. Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Taravia wstała i stanęła w pozie bojowej zakrywając jakieś dwa szczeniaki. Podniosłem brew i zaśmiałem się.
- Myślisz że jestem duchem? Że mnie nie ma? Że masz zwidy? - Mruknąłem. - Hannibal mnie ożywił, jemu podziękuj. A jeżeli nie chcesz mnie tu widzieć, mogę wrócić. Szybko się zmyję, więcej nie przyjdę. Obiecuję.
Wadera patrzyła na mnie swoimi diamentowymi ślepiami. Wzięła głęboki oddech, i wypuściła powietrze. Nic nie powiedziała, wstała od dwóch małych kulek, chwyciła za jakąś kartkę i wyszła. Zbliżyłem się do szczeniąt, i uśmiechnąłem się ciepło. Po pysku zleciała mi łza. Nawet nie wiem jak nazywają się moje dzieci..Czy one są moje? Tak szczerze, nie pamiętam. Jedynie zapadło mi w pamięci to że mam żonę i 4 dzieci, reszty nie pamiętam...Nagle weszła Taravia, i niepewnie odsunęła mnie od szczeniąt. Przysunęła się do nich, i znów zmierzyła mnie wrogim spojrzeniem. Wiedziałem. Wiedziałem że tak będzie. Zmarszczyłem czoło i zacisnąłem zęby.
- Zaufanie jest jak zapałka, drugi raz jej nie odpalisz, co? - Warknąłem ze złością i wyszedłem. Miałem tego dość. Wróciłem, myślałem że będą się cieszyć, a tymczasem wszyscy mają mnie za wroga. Wyszedłem zdenerwowany z jaskini i pobiegłem w las.
Taravio? Foszek xD