W środku czekał już na mnie Leloo - co dziwne, był czysty, suchy a jego futro wyglądało jak świeżo wyczesane. Zdjęłam z moich podopiecznych czar ochronny, a wtedy żądna emocji rzesza zaczęła zadawać mi pytania:
- Zabiliście Czarnego?
- Łatwo było go pokonać?
- Bardzo was poturbował?
Maluchy zaczęły już snuć teorie pełne heroicznych czynów, latania, napadania na Czarnego i zabijania go jednym ciosem. Ledwo któreś z nich zaczynało mówić zaraz drugie mu przerywało krzycząc: ,,Nie, nie!" i dodawało jeszcze bardziej zwariowany element.
- Dobrze, opowiem wam o walce - zaczęłam, a szczeniaki wzniosły okrzyk radości - Ale - dodałam, uciszając je ruchem łapy - musicie być grzeczni.
Po czym położyłam się i zaczęłam opowiadać, starając się żeby nie brzmiało to zbyt przerażająco. Szczeniaki skupiły się wokół mnie i słuchały opowieści w milczeniu. Pierwsze pytania zaczęli zadawać, kiedy potwór złapał Lumę.
- I co, zabił ją?
- Czy ona żyje?
- Właśnie, nie ma jej!
Naraz powstał gwar, wszystkie maluchy nagle zauważyły brak wadery w kryjówce.
- Oczywiście, że żyje - przerwałam im - Słuchajcie dalej. Luma wyrwała się ze szponów Czarnego, ale była baaardzo wysoko i spadała w dół.
- Spadała?
- Tak.
- Ale żyje?
- Żyje, ale to było bardzo niebezpieczne. Wtedy przybyliśmy ja i Leloo i złapaliśmy ją w locie.
- W locie?
- Tak.
- Ale jak?
- O tak - powiedziałam i podniosłam Verde mocą i zaczęłam nim poruszać, a maluch śmiał się w niebogłosy. Tu musiałam na chwilę przerwać opowiadanie, bo każde chciało chwilę polatać.
W końcu doszłam do momentu, jak spadłam z grzbietu Czarnego.
- I co?
- Czarny się na ciebie rzucił?
- Nie, bo zaatakowała go Luma, a Leloo wdrapał mu się na grzbiet zaraz po mnie.
Kiedy usłyszeli historię do końca, spojrzeli na mnie i Leloo jakbyśmy byli bohaterami. A przecież niczego nie podkoloryzowałam. Najbardziej jednak podobało im się zachowanie Lumy.
- A co z Lumą? - dopytał się ktoś.
- Zaraz wróci.
Taką przynajmniej miałam nadzieję.
- To musiała być wspaniała walka! - zawołało któreś, a ja zaśmiałam się w duchu. Gdyby wiedzieli, jak wyglądalośmy tuż po...
- Tak się walczy z potworami - oznajmniłam.
Najmłodsi - nie zwracając uwagi na to, że nie było obiadu - zaczęły się bawić w coś pełnego walk z potworami w ich własnej wyobraźni. Bohaterskich czynów, ,,bardzo poważnych skaleczeń" przy których ,,prawie umierali" nie było końca.
Przed drugą wróciła Luma.
- I co z tym zebraniem? - zapytała.
Na śmierć zapomniałam.
- Nikt nie wie.
Wzruszyła ramionami.
- Zostawiliście masę śladów z krw na śniegu. Tylko czekać na potwory.
Westchnęłam. Mogła chociaż odpuścić sobie ten złośliwy ton.
- Słuchaj, Luma. Jesteśmy w jednej drużynie. Może przestańmy się kłócić, co?
- Czy to rozkaz?
Rzuciłam jej zgorszone spojrzenie.
- No co? Strasznie się rządzisz! Zły pomysł miałam?
- Był zbyt niebezpieczny.
- Ale się udał! Narażałam życie i co? Zawszonego dziękuję sie nawet nie doczekałam!
- Uniknęlaś pogadanki na temat odpowiedzialności i posłuszeństwa. Uznaj to za podziękowanie.
Zrobiła wściekłą minę.
- To co? Umowa?
- Umowa. Ale przestań się rządzić.
- A ty postaraj się choć trochę słuchać. Ciężko mi jest cokolwiek robić gdy nikt się nie stosuje do tego co każę. Wiesz już do czego to prowadzi.
Nie zaprzeczyła, więc uznałam, że się zgadza.
- To co, pora przeprowadzić to zebranie. Nie mamy planu dla Taravii. I pożywienie nam się kończy...
<Luma?>