* "Les of les" port statków towarowych *
Obejrzałem się za siebie. Goniło mnie około pięciu strażników. Nie miałbym z nimi szans, gdyby nie skrzydła. Schowałem do skórzanej torby srebrny naszyjnik z szafirowym sercem i wzbiłem się w powietrze. Ktoś zarzucił na mnie sieć z łańcuchów i upadłem na pomost. Jeden z ścigających mnie wcześniej wilków niebezpiecznie zbliżył się do mnie i wyszczerzył kły.
- To koniec złodziejaszku. - powiedział i zaśmiał się szyderczo.
- Oj, widać, że mnie nie znasz. - powiedziałem ze spokojem i przeturlałem się do wody.
Z małym lekceważeniem patrzyłem na ich zdziwione miny, gdy teleportowałem się na statek, który właśnie odpływał z portu. Gdy zniknęli mi z pola widzenia usiadłem na pokładzie i zajrzałem do torby. Dawno nie miałem tak cennego łupu. (Co prawda, ukradłem kiedyś diament, ale go odzyskali.) W środku znajdował się wcześniej wspomniany szafirowy naszyjnik, niewielki rubin i złoty kolczyk.
- Bilety do kontroli. - usłyszałem głos stojącego tuż przy mnie gostka od biletów.
- A, tak! Poczeka pan, zaraz go znajdę. - powiedziałem pewny siebie i zajrzałem do torby.
Nie, nie było w niej biletu. Nie planowałem płynąć tym, ani żadnym innym statkiem. To właśnie kochałem w przygodach. Niczego nie dało się przewidzieć. Czy to nie cudowne? Ten powiew grozy i zastrzyk adrenaliny?
Z pomocą mojej mocy stworzyłem sobie bilet na dnie mojego "bagażu" i podałem go wilkowi. Ten lekko go naderwał i poszedł dalej.
Udałem się na dziób statku i zrobiłem jak Jack na Titanicu, tylko ja nie miałem zamiaru tonąć.
Nie minęły dwa dni, a dopłynąłem na stały ląd. Co zamierzałem zrobić dalej? Tego jeszcze nie wiedziałem. Rozejrzałem się tylko po okolicy. Namierzyłem niewielki, mało zabezpieczony bank. Postanowiłem okraść go jeszcze dziś. A dokładniej w tej oto chwili. Podleciałem do zakratowanego okna i rozciąłem kraty moim wytrychem. Z szybą zrobiłem to samo i bezszelestnie wszedłem do środka. Zakryłem wszystkie kamery wokół i zhakowałem system. Drzwi sejfu się otworzyły i przed moimi oczami ukazały się całe sterty monet. Spakowałem ile się dało, a gdy ujrzałem strażników zasalutowałem i teleportowałem się na dach. Tan pogwizdując pod nosem otworzyłem portal do przypadkowego wymiaru i powoli do niego wszedłem.
*niedaleko terenów WSO*
Wokoło mnie pojawiły się rozmaite rośliny i... no właśnie. I strażnicy Seriry, demony w czystej postaci. Próbowałem wzlecieć w górę, ale jeden z nich złapał mnie za ogon, po czym powalił mnie na ziemię. Brutalnie związali mi skrzydła i łapy. Potem jeszcze zasłonili mi oczy i zakneblowali pysk. Poczułem, jak wsadzają mnie do worka.
~ Czyli tak ma wyglądać koniec Itana Vell? ~ pomyślałem ~ Bardziej upokarzającej śmierci sobie wybrać nie mogłem...
W pewnej chwili dobiegły mnie odgłosy walki. Walki za pomocą magi... Odgłosy walki bez krwi wymieszany z machaniem dużych skrzydeł. Na myśl przyszedł mi tylko jeden wilk - Ariene. Tylko ona tak walczy. Nie zadaje żadnych ran, ani nie zabija, jeśli nie musi. Moja kochana siostra... Gdy otworzyła worek i zdjęła mi opaskę z oczu oślepiło mnie jasne światło dnia. Siostra rozwiązała mi łapy i skrzydła, jednak pysk wciąż miałem zakneblowany.
- Ty durniu! W coś ty się wpakował? - krzyknęła.
Powoli podniosłem się z ziemi, odsłoniłem sobie usta i spojrzałem na nią pytająco.
- Pytasz mnie, jak byś mnie nie znała.
- Bo nie znam. - powiedziała patrząc w przeciwną stronę.
- Ari, to ja. Itan, twój brat. - powiedziałem z małą pogardą.
- Nie mów do mnie Ari! - mówiła z łzami w oczach. - Ja już nie mam brata! Odszedłeś, gdy najbardziej się potrzebowałam! Obiecywałeś, że wrócisz!
- Chciałem wrócić. - odparłem ze spokojem.
- Ale nie wróciłeś! Zostawiłeś mnie tam! Mówiłeś, że mi pomożesz! Że będzie dobrze! Że razem pokonamy demona we mnie! A on tylko rósł w siły i zaatakował! Przez ciebie zniszczyłam wymiar! Nie chcę cię znać! - wykrzyczała, po czym odleciała.
Otworzyłem usta, bo chciałem coś powiedzieć, jednak nie wiedziałem co. Patrzyłem tylko jak odlatuje. Zamknąłem oczy i spytałem:
- Od jak dawna tu jesteś? Tak, do ciebie mówię. - mówiąc to nie skierowałem się wcale w jej stronę.
Wiedziałem że tu jest, lecz nie wiedziałem gdzie. Mimo wszystko chciałem wyglądać na takiego, co wie. Usłyszałem jak zza krzaków wychodzi wilk. Otworzyłem oczy i odwróciłem się w jej stronę.
- Więc, od jak dawna tu jesteś? - ponowiłem pytanie i spojrzałem na czarną waderę o pięknych, złotych oczach.
- Na tyle długo, by wiedzieć że ktoś sobie u kogoś nagrabiłeś i na tyle krótko, by nie wiedzieć u kogo.
Zajrzałem do swojej torby i przeliczyłem monety. Było w niej tylko 500 monet o dziwnej walucie, Lupus. Wziąłem do łapy rubin i dałem go waderze.
- Jest twój, jeśli nikomu nie piśniesz ani słowa o tym, co tu zobaczyłaś.
Wadera tylko lekko się uśmiechnęła i wyszeptała:
- Masz moje słowo.
Wziąłem jeszcze kolczyk i włożyłem go sobie do przekłutego pociskiem pistoletu ucha. To się zdarzyło podczas jednej z kradzieży. Wtedy nad tym rozpaczałem, ale teraz jestem z tego zadowolony.
- Pasuje mi? - spytałem nieznajomej.
Lionell?