- I co z tym spotkaniem? - spytałam. W końcu miało być o drugiej. Czyli przyszłam na czas.
- Nikt nie wie - wzruszyła ramionami. Parsknęłam śmiechem. A tak się burzyła, że mam być na czas. Że obecność obowiązkowa i takie tam. Tymczasem ona sama zapomniała... Zabawne. Gdybym ja opuściła tą odprawę, dostałabym ochrzan. Poprawka. Wielki ochrzan.
- Zostawiliście masę śladów z krwi na śniegu. Tylko czekać na potwory - koniec tej dobroci. Walka się skończyła, Czarny leży gdzieś tam sobie sztywny, a ja nie zamierzam być już taka milutka i potulna.
- Słuchaj Luma. Jesteśmy w jednej drużynie. Może przestańmy się kłócić, co? - nastroszyłam się. Spięłam wszystkie mięśnie. Właśnie ledwie uszliśmy z życiem, a ta znowu ma jakieś pretensje do mnie.
- Czy to był rozkaz? - warknęłam. Próbowałam się uspokoić. Jeszcze chwila i bym się na nią rzuciła. A to nie byłaby mądra decyzja. Popatrzyła się na mnie, jakbym ją uraziła. Wtedy zaświtało mi. Czyli to o to chodziło...
- No co? Strasznie się rządzisz! Zły pomysł miałam?
- Był zbyt niebezpieczny - no oczywiście, że był niebezpieczny. Ale jedyny jaki miał szansę się udać.
- Ale się udał! Narażałam życie i co? Zawszonego dziękuję się nawet nie doczekałam! - zawsze tak było. Właśnie dlatego wolę pracować sama. Jeżeli zrobisz coś dobrego, to nikt tego nie doceni. Jeśli jednak zrobisz coś źle, coś co nie spodoba się innym, to nigdy Ci tego nie wybaczą.
- Uniknęłaś pogadanki na temat odpowiedzialności i posłuszeństwa. Uznaj to za podziękowanie. - wściekłam się. Podziękowanie? Jakie podziękowanie. Ta pogadanka i tak mnie nie ominie. Jak nie teraz to później. Jeszcze trafi się okazja.
- To co? Umowa? - pytanie. Mogłam albo się z nią kłócić dalej, co najprawdopodobniej skończyłoby się pojedynkiem. Na oczach szczeniaków. Nie było to dobre rozwiązanie. Ale mogłam też się zgodzić. Pójść na kompromis i zawieszenie broni.
- Umowa. Ale przestań się rządzić.
- A Ty postaraj sie choć trochę słuchać. Ciężko mi jest cokolwiek robić gdy nikt się nie stosuje do tego, co każę. Wiesz już do czego to prowadzi. - czyżbym awansowała? Bo skoro nikt jej nie słucha, to albo jest beznadziejnym dowódcą albo robię za wszystkich. Milusio. Nie odpowiedziałam. Ale odbiję to sobie jeszcze.
- To co, pora przeprowadzić to zebranie. Nie mamy planu dla Taravii. I pożywienie nam się kończy.
Nathing miała rację. Ilość mięsa topniała z dnia na dzień. Dodatkowo liczebność materiałów medycznych też nie powalała. A ta kryjówka? Przez pozostawione ślady krwi nie do końca była bezpieczna. To kwestia czasu gdy jakiś stwór nas wytropi.
- Ktoś musi wrócić do Centrum - powiedziałam. Towarzystwo chyba mnie nie zrozumiało. W końcu po co wracać do bazy, która właśnie została zdewastowane. Dodatkowo truchło Czarnego leżało nieopodal. Więc inne stwory mogły kręcić sie w okolicy.
- Zostało tam wiele rzeczy, których potrzebujemy. No i reszta naszego pożywienia. - wytłumaczyłam. Nikt nie myślał o tym podczas walki. No ale teraz... Kwatera w Centrum i tak była już "spalona". Przynajmniej na jakiś czas. Jednak jej wyposażenie mogliśmy wykorzystać tutaj.
- A co ze szczeniakami? Same zostać nie mogą. - wtrącił Leloo.
- Ja z nimi zostanę. I tak wiele bym nie uniosła. - było to zgodne z prawdą. Siły nie miałam za wiele, więc lepiej by było gdybym to ja została w kwaterze.
Nathing? Wiem, że za dużo nie dopisałam, ale nie wiem co. Wybacz