- No więc... Właściwie to dlaczego chodziłeś tak samotnie w czasie burzy?- spytałam, próbując powstrzymać niepewny ton głosu.
-Tak szczerze? Nudziło mi się- przyznał, zarażając mnie uśmiechem.
Spojrzał na mnie, ten wzrok.... Nigdy nie widziałam takich oczu. Mówiły same za siebie. Wydawał się, a może i był wspaniałym kompanem. Trudno mi to przyznać, ale nigdy nie utrzymywałam z nikim dłuższych kontaktów, nie miałam jak. Praktycznie całe życie byłam w ruchu, i nie było sensu zawiązywać głębszych relacji. A jeżeli on tu zostaje, to nigdzie się nie ruszę. Przy nim czułam się dziwnie bezpieczna, i to mi zupełnie wystarczyło. Droga była naprawdę krótka, co okropnie mnie irytowało. Weszliśmy do poczekalni. Przed nami siedziała jakaś para, matka z szczenięciem (Maxowi zabłyszczały oczy, jak go zobaczył), i na końcu my. Tym razem to on zagadał do mnie.
- Dzięki, że mnie odprowadziłaś - podał mi łapę.
Ja zamiast odwzajemnić gest ścisnęłam go za całej siły.
-To ja powinnam dziękować tobie.
Puściłam go, ogarniało mnie wewnętrzne ciepło. Nawet nie zauważyłam, jak zawołano go do sali. Stwierdziłam, że zaczekam.
Max?