- Twoje oczy... Są dwukolorowe - powiedział, przyglądając się im.
- Dokładnie. Moje niebieskie oko robi się czerwone, gdy wyczuwam niebezpieczeństwo. Tak było w twoim przypadku - uśmiechnęłam się.
- Śliczne są.
Pierwsze wrażenie po tych słowach... To było takie piękne. Ale zaraz potem pojawił się smutek. Ja... Boję się, że nie mówi to w TAKIM sensie. Zasłoniłam sobie pyszczek łapą, i odwróciłam się w drugą stronę. Cicho łkałam. Chciał zobaczyć moją twarz. Odbiegłam w najdalszą część jaskini, tam nikt nie ma prawa wchodzić.
- To... Ja tu zaczekam! - powiedział, z nutą zmartwienia w głosie.
Nie puściłam tego mimo uszu. Ale nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Ja już dawno byłam w tunelu, prowadzącym do podziemia. Tak, większą część mojej kryjówki znajdowała się pod ziemią. A ściślej mówiąc - były to dalekie kopalnie, pełnie bursztynów. Słońce wpadało tam przez maleńką szparę. Bursztyny odbijały światło, tworząc nici pomarańczowych świateł. Nikt nie miał prawa, aby tu wejść. Chciałam pokazać to miejsce Maxowi. Na pewno mu się spodoba. Z wyjątkiem bursztynów był tu tak jakby mały strumyk. Podeszłam do brzegu, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić.
- Idź za głosem serca, kochanie - usłyszałam głos matki.
Jej duch krążył tu od kilku lat, co okropnie mnie irytowało. Schowałam łeb w łapach.
- Jak idę za głosem serca, to zwykle nijak mi to wychodzi - mruknęłam.
- Nie sądzę - usłyszałam ciepły głos.
Natychmiastowo się odwróciłam. Max! Powaliłam go na ziemię. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Pocałowałam go w policzek.
Max?