Rozglądnąłem się wokół, widząc, jak drastycznie zbliżamy się do twardej ziemi. Warknąłem z bezsilności, słysząc jedynie świst powietrza.
Widziałem w oddali początek jakiejś rzeki, jednak nie miałem pewności, że jest ona wystarczająco głęboka, by woda mogła zamortyzować upadek.
Coraz mniej czasu.
Myśl, myśl!
Zacisnąłem zęby. Wiedziałem, że muszę spróbować. Will jest w coraz gorszym stanie, ja także mam wiele ran. Zamknąłem oczy, starając się wytworzyć choć nikły podmuch wiatru, który pomógłby mi zepchnąć nas nad wodę.
Nic z tego. Całą energię wykorzystałem w walce.
Na szczęście to ja byłem bliżej skał. Gwałtownym ruchem wbiłem pazury tylnych łap w chropowatą nawierzchnię i, kiedy Will była tuż obok, odepchnąłem się z całych sił, napierając na nią bokiem.
Nim się zorientowałem, byliśmy w wodzie. Mimowolnie napiąłem mięśnie, kiedy upadaliśmy, przez co byłem cały obolały. Spadłem na większą płyciznę, jednak nie na taką, przez którą mógłbym się połamać.
Spojrzałem w dół rzeki, gdzie bezwładne ciało Will targane było przez prąd. Woda wokół niej zabarwiała się na bordowo, a ona sama coraz bardziej opadała na dno. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem sunąć w jej kierunku, odpychając się pokaleczonymi łapami od dna. W końcu, kiedy już podpłynąłem do niej i zarzuciłem ją sobie na grzbiet, upewniwszy się, że nie zsunie się na powrót do wody, zaparłem się mocno, burząc wodę. Starałem się przeciwstawić nurtowi i dotrzeć do brzegu, co po przyszło mi z wielkim wysiłkiem.
Odetchnąłem, stawiając łapy na brzegu. Kaszlnąłem wodą i krwią, po czym ułożyłem Will na ziemi. Przyglądałem się jej ranie, nie wiedząc, co zrobić. Wyruszyć po pomoc? A co, jeśli nie dotrę na czas? Nie mogę jej tu zostawić, dorwą ją potwory, a jeśli będę chciał ją zanieść do medyka... Mogę nie dać rady. Też jestem wykończony. Do tego jesteśmy poza terenami, nie mam pojęcia gdzie.
Przekląłem pod nosem, zamaszystym ruchem łapy wtrącając jeden z wielu tutejszych kamyków do wody. Wpadł do niej z pluskiem. Usiadłem obok Will i zauważyłem, że cała drży.
No tak. Przez to wszystko nawet nie zauważyłem, jak nasze futra pokryły się szronem. Podszedłem do niej, podejmując decyzję. Znów zarzuciłem ją sobie na grzbiet, mając nadzieję, że się nie wyziębi.
- Raiden... - wyszeptała, zsuwając się. Lekko podskoczyłem, poprawiając ją. Obudziła się.
- Will. - ruszyłem, łapy uginały się pode mną - Nie zasypiaj.
- Wiesz, gdzie jesteśmy? - zapytała cicho. Słychać było, że nie miała siły. Jej głos drżał z zimna, a przemoczone futro jedynie pogarszało sytuację. Rana na jej boku wciąż krwawiła, a ciemna ciecz sączyła się na moją sierść.
- Tak, wiem. - skłamałem, starając się przyśpieszyć. W myślach błagałem bogów, a także wszystko inne, żebyśmy dotarli na czas. - Niedługo dotrzemy na miejsce. Tylko... tylko nie zasypiaj.
Mój głos również się załamywał. Brnąłem jednak dalej, walcząc o dwa życia. Swoje i Will. Po raz pierwszy zależało mi na kimś bardziej niż na sobie.
Starałem się odnaleźć drogę, lecz silny wiatr i śnieg, który właśnie zaczął padać, skutecznie mi to uniemożliwiały. Nie wiedziałem nawet, w jakim kierunku jest wataha.
Will? Damy radę?