Błąkam się po lesie już nie wiem ile czasu. Minął miesiąc czy rok. Przez ten głód straciłam rachubę czasu. Ostatni raz jadłam chyba pięć dni temu. Jestem tak zmęczona, że chyba nie zrobię żadnego kroku. Nagle przede mną zobaczyłam zatokę, nad którą unosiła się mgła, a wiatr wiał chłodny i rześki. To miejsce było wprost magiczne. Biegnę do wody. A co jak zaraz ta woda zniknie i okażę się tylko pięknym snem. Zwiększyłam tępo…. I wleciałam do wody.
- Co ja robię, przecież ja pływać nie umiem - powiedziałam przerażona, miotając się w wodzie jak wariatka
Pierwszy raz podjęłam złą decyzje. Nigdy mi się wcześniej to nie zdarzało. Nigdy wcześniej nie byłam głodna. Nagle przypomniało mi się o zaistniałej sytuacji. Przecież ja tonę!
- Pomocy! - zaczęłam krzyczeć przeraźliwie, a mój głos niósł się echem po mglistej zatoczce.
- I tak mnie nikt nie usłyszy - powiedziałam, uspokajając się
- Dlaczego ja jestem taka głupia? - powiedziałam z zażenowaniem patrząc i uświadamiając sobie że jestem bardzo blisko brzegu, a woda ledwie sięgała mi do kolan. Śmiałam się już do łez. Nagle usłyszałam czyjś głos
- Skończyłaś już?
Była to biało-czarna wadera. Gdy spojrzałam w jej rubinowe oczy, zobaczyłam coś co sprawiło, że od razu jej zaufałam. Zaprowadziła mnie do swojej watahy. Nazwała ją bodajże watahą smoczej ostrygi, albo smoczego omleta. Nie pamiętam, ale na razie wszystko kojarzyło mi się z jedzeniem. Nie ufałam tam jeszcze nikomu, ale jedno jest pewne, polować to oni umieją. Chociaż jestem wybredna najadłam się tam. Spało mi się też nie najgorzej. A tamta wadera nazywała się Eris, do jej jedynej nie czuje strachu. Czuję, że jest moją bratnią duszą.