Co to było? Wszystko było w porządku, a tu nagle bum. W mojej głowie zaczęły wyświetlać się obrazy. Różne. Część z nich bardzo dobrze znałam. Przeszłość zawsze da się we znaki. Istniały dwa możliwe wyjaśnienia. Pierwsze, że te potwory były silniejsze niż myślałam. A drugie, że to wszystko sprawka niedawno spotkanego basiora. I raczej ta druga wersja była bardziej prawdopodobna, gdyż jemu nic nie było. Później wszystko działo się bardzo szybko. Wilk sprawnie pokonał całą trójkę nie wysilając się za bardzo.
Gdy odwrócił się w moją stronę poczułam strach i respekt. Nie jest to u mnie częste, więc wprawiało mnie to w jeszcze większy dyskomfort. Czarne tęczówki przeszywające do kości... Basior chciał do mnie podejść. Z każdym jego krokiem stawiałam krok do tyłu. Czułam jak moje ciało się trzęsło. I nie były to dreszcze powodowane przez zimno. Nagle przestały do mnie docierać jakiekolwiek bodźce. Nic nie czułam, nie słyszałam. Mogłam jedynie obserwować co się dzieje wokół. Jednak nie na długo, gdyż po chwili zaczął się zamazywać. W końcu wszystko zgasło. Pogrążyłam się w ciemności.
Czułam, że się budzę. Nie wiedziałam co się stało ani gdzie jestem. Otworzyłam oczy jednak wszystko widziałam jak przez mgłę. A moją głowę przeszywał niesamowity ból. Położyłam więc pyszczek na czymś wyjątkowo miękkim i ciepłym po czym zasnęłam.
Obudził mnie nagły wstrząs. Wszędzie było ciemno. Zanim mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności usłyszałam głos.
- Dobry wieczór - słowa te pomogły mi przypomnieć sobie co się stało. Basior, te dziwne stwory, atak nieznajomego...
- Zaatakowałeś mnie! - krzyknęłam lekko się podnosząc. Jednak zimny podmuch wiatru przekonał mnie do ponownego schronienia w ciepełku.
- Nie Ciebie. Ty oberwałaś rykoszetem-odpowiedział spokojnie. Zagotowało się coś we mnie. Jak śmiał. Oberwałaś rykoszetem, oberwałaś rykoszetem... Chamstwo! Atak to atak. Powinien przewidzieć co się stanie. Wiedział, że jest tam ze mną.
- Poza tym pomogłem Ci, tak? - usłyszałam ponownie jego głos. Miałam ochotę go mocno walnąć. Niestety znajdowałam się na jego grzbiecie.
- Nie dość, że gbur to jeszcze cham i prostak. Czy ktoś Cię prosił o jakąś pomoc? Bo na pewno nie ja! - warknęłam. Moje nastawienie ewidentnie go zbiło z tropu. Widocznie oczekiwał jakiejś wdzięczności. Dobre sobie. Lepiej niech o tym zapomni.
Moja duma nie pozwoliła mi przyznać, że faktycznie tej pomocy potrzebowałam. Co prawda to wszystko z jego winy, no ale no. Przez gardło nie przeszłoby mi słowo 'dziękuję'. Mimo to było mi miło. Takie jakieś dziwne uczucie. Że ktoś zrobił coś dla mnie sam z siebie. Właściwie nie znał mnie. Nawet nie wiedział jak mam na imię. Mógł zostawić mnie tam bez żadnych skrupułów. A ten tachał mnie na grzbiecie nie wiem jak długo. Właśnie. Na grzbiecie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę gdzie się znajduję. Zerwałam się jak oparzona i z hukiem spadłam na ziemię.
Jakby nie patrzeć, to uprowadził mnie. A ja nie zamierzałam tak łatwo mu tego odpuścić. Co mi szkodzi się trochę podrażnić? Odrobina rozrywki jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Skoro tak bardzo Ci się podobam to trzeba było powiedzieć, a nie mnie porywać-uśmiechnęłam się kpiąco.
< Silence? Potraktuj to jako "dziękuję" ;) >