Warknąłem, robiąc unik. Stwór ukazał swoje pożółkłe zębiska, a ja wydałem z siebie cichy, gardłowy warkot. Chwilowo stałem sam, odosobniony od grupy.
Rosły, przysadzisty kyon przyglądał mi się, wyraźnie przygotowując się do szarży.
- Posłuchaj kolego - mruknąłem pod nosem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że mnie nie rozumie - nie chcę walczyć. Naprawdę. Ale jeśli mnie do tego zmusisz, za długo nie pożyjesz. Może tak po prostu każdy pójdzie w swoją stronę, co?
Stwór spojrzał w górę, na obłoki, kuląc się. Jego obłąkany wzrok błądził po szarym niebie, a grube łapska skierowały do wgłąb lasu.
Pomimo szczerej nadziei wiedziałem, że nie odszedł na moją prośbę.
Uniosłem wzrok, uważnie przeszukując ponury nieboskłon.
Z oddali wyłoniła się ciemna, skrzydlata sylwetka, a mnie ogarnęło przerażenie. Cofnąłem się, próbując ukryć się w cieniu rozłożystej korony jednego z drzew i czujnie omiatałem wzrokiem otoczenie, które jasno dawało znać, że coś jest nie tak.
Czułem go, czułem całym ciałem. Słyszałem, czułem. Biło od niego coś nie do opisania. Czułem to wszystko.
Czułem też ból, kiedy ten niespodziewanie pojawił się za mną i odrzucił w bok.
Podniosłem się na drżących łapach, patrząc mu w oczy. Złote, puste oczy. Pojawił się przy mnie w ułamku sekundy, podrzucając w górę. Jego umięśnione łapy oderwały się od ziemi, a potężne skrzydła doprowadziły do mnie. Wbił mi pazury w bok, a ja skuliłem się, próbując wytworzyć wokół siebie tarczę, jednak utrata krwi skutecznie mi to uniemożliwiła. Znów mnie odrzucił, tym razem celując w drzewo. Poczułem, jak przełamuję się przez setki gałęzi i upadam na jedną z nich, ześlizgując się w zimne błoto.
Wstaję. Nabieram w płuca chłodnego powietrza i, drżąc, ruszam do przodu. Coś czarnego mija mnie. Wiem, że to on. Nie skończył się bawić.
Upadam, kiedy moje łapy odmawiają mi posłuszeństwa.
Pojawia się naprzeciw mnie, jego puste oczy błyszczą złowrogo. Podchodzi, wpatrując się we mnie. Kaszlę krwią. Mam jej coraz mniej.
Wciąż się zbliża. Może czegoś chce?
Nie, nie chce. On po prostu chce zabijać.
Czuję promieniujący ból w klatce piersiowej. Kilka sekund mija, nim zauważam, że tkwi w niej para ostrych rogów. Mrugam, próbując odzyskać władzę nad ciałem.
Otwieram oczy, czując jedynie ból. Słyszę głos wadery, dziwnie znajomy głos. "Gdzie jestem?", pytam, lecz moje słowa giną w gęstym powietrzu. Próbuję nabrać powietrza, lecz nie mogę. Tak, jakby ktoś zagarnął powietrze tylko dla siebie, nie chcąc się nim dzielić. Oślepia mnie światło, a mi przez myśl przechodzi to, że umarłem. A może nie?
Patrzy na mnie. Zarys wilka, wadery, zbyt niewyraźny, bym mógł go rozpoznać. Widzę jednak tworzący się obraz. Wilki, pełno wilków, szczeniaki bawiące się przed jaskiniami.
Widzę też siebie, młodszego. Idę wraz z grupą wilków i jedno skinienie głowy nieznanego mi basiora sprawia, że młodsza wersja mnie rusza do przodu. Podchodzi do szczeniaków, które na jego widok próbują uciekać. Widzę, że otwierają pyszczki, krzycząc, lecz ja nie słyszę nic. Wśród szczeniaków wyróżniają się dwa, znam je. Alfa. Taravia i jej siostra.
Co one tu robią? Dlaczego płaczą?
Mrugam. Cholera. Czy to moje wspomnienia? Teraz?
Ból nagle ustaje, a ja przyglądam się scenie obok. Nie mogę nic zrobić.
Wilki, z powagą na pyskach, zgarniają szczeniaki. Młode alfy uciekają, czmychając przed rosłym basiorem. Pojawiają się inne postacie. Walka. Wszędzie krew. Co jest? Więcej krwi. Łapię się za łeb, próbując ogarnąć myśli. Czyżbym był starszy? Dlaczego to robiłem?
Nic nie pamiętam. Wzdycham, chcąc już odejść. Niemożliwe, żebym zamordował ich wszystkich. Wiją się, targani konwulsjami. Ich oczy zabarwiają się na czarno przez moją truciznę. A jednak.
Taravia mnie nie pamiętała. Przyjęła mnie.
Nagle coś mi świta. Przypominam sobie wrogo nastawioną do mnie Serafinę i teraz nabiera to sensu. Więc muszę być starszy.
Sahe. Słyszę, jak nieznana wadera wykrzykuje to imię, a młodszy ja odwraca się i biegnie do niej. "Sahe"? Tak mam na imię? Brzmi obco. Nie pamiętam...
Ona krzyczy, a coś wbija się w nią, dosłownie ją rozdzierając. Pamiętam ten krzyk. To ona. Teraz ja krzyczę, widząc, jak umiera. Krzyczę ja, X i on, Sahe.
Łeb znów pulsuje mi bólem. Czuję irytację, że dopiero teraz to pamiętam. Że zabijałem. Że umarła. Że nie zdążyłem. Że nie wiem, kim jest. Że nie znam jej imienia. Że odchodzę.
Upadam, a obraz się rozmywa.
I po chwili topię się w pustce.