- Jasne, pomogę. – zgodziła się, nabierając trochę pewności siebie, ale nadal nie patrzyła w oczy nowo poznanej, a jedynie na jej nos. Taki sposób jak podczas jakiegokolwiek występu, czy przemowy. Najlepiej jest patrzeć słuchaczom na punkt nad głowami, a nie prosto na nich. Zawsze sprawiało jej trudność patrzenie w oczy nowo poznanym. Niektórzy traktowali to jako brak szacunku, ale to wcale nie to. Miała nadzieje, że nieznajoma to zrozumie. Pomyślała, że w końcu może się na coś przydać, że w końcu ją ktoś doceni. Jej rodzice już wystarczająco dobitnie dali jej do zrozumienia, że do niczego się nie nadaje, ale chciała udowodnić, że wcale tak nie jest. Może to i śmieszne, ale ucieszyła się jak szczenię któremu pozwoliło się pomóc w czymś ważnym.
- Jak mniemam znasz te tereny lepiej ode mnie... Wiesz gdzie szukać takich okolic? Powinnyśmy także sprawdzać wszelkie szczeliny skalne, między kamieniami i na drzewach. - Odezwała się po chwili ciszy.
- Tak, chodźmy. Tylko uważaj, żeby nie wpaść w błoto. - ostrzegła - sporo tutaj tego.
Tylko kiwnęła głową i udały się na północ. Szukały tejże rośliny w ciszy, co nieco stresowało Faith. Słychać było tylko nudzące komary i grające koniki polne w wysokich źdźbłach traw. Długo biła się ze sobą w duchu, aż w końcu odważyła się odezwać pierwsza, by przerwać tę ciągnącą się, niezręczną ciszę.
- Jesteś kimś w rodzaju medyka? – zapytała próbując dowiedzieć się czegoś o waderze i rozpocząć temat.
- Tak, zajmuję stanowisko uzdrowiciela. – odpowiedziała krótko i na temat, nie zamierzając kontynuować rozmowy.
Widocznie nie jest zbyt rozmowna. Stwierdziła, że nie będzie się narzucać, zresztą sama nie miałaby odwagi. Faith na początku zawsze była tylko posłusznie podążającym kompanem. Dopiero później stopniowo otwierała się dla osoby, która ten kontakt chciała z nią utrzymać. Z jednymi przychodziło to szybciej a z drugimi wolniej, to już zależało od charakteru i uosobienia tejże osoby.
Kiedy to zagłębiały się w puszcze, ukazywały się przed ich oczyma i nikły w smugach rozlewisk olbrzymie gnaty dębów. Gdzieś dalej płynęła struga rozlewając się w bagna. Nieruchoma woda świeciła się teraz spod wielkich liści i brudnych wodorostów w postaci bezkształtnych plam. Wydawało się już, że są w idealnym miejscu, w którym gdzieś mógłby się znajdować spragniony przez nie leczniczy mech. Jako iż śnieżna wadera potrafi zrozumieć rośliny, stwierdziła, że łatwiej będzie, jak dowie się od nich gdzie w tym miejscu mogą go znaleźć, żeby nie tracić czasu na każdy kamień, korzenie czy szczelinę, bo może zająć im to sporo czasu, a przecież może im swoimi zdolnościami ułatwić sprawę i być może… w pewien sposób zaimponować nieznajomej. No ale to było pewnie tylko w jej głowie.
Skoncentrowała się i zaczęła szeptać chcąc się porozumieć. Robiła to najciszej jak potrafiła, mając nikłą nadzieję, że może jednak Antilia jej nie usłyszy. Zawsze zawstydzał ją fakt, że mogło to dziwacznie wyglądać. Jakaś wariatka gada sama do siebie, bo nikt inny nie słyszał tych głosów które słyszy ona. Brzmi zwariowanie, ale to w końcu magia. Na szczęście nie zetknęła się z zbędnym komentarzem, widocznie nieznajomą nie łatwo było czymś takim zadziwić i to w sumie na plus.
Drzewa i wszystkie zarośla które je otaczały postanowiły pobawić się w ,,ciepło zimno’’. Z tego co Faith zrozumiała, to im bliżej mchu się znajdowały tym dźwięki jej słyszalne miały być intensywniejsze.
- Widzę, a raczej słyszę, że jesteśmy w dobrym położeniu. Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, to rozumiem rośliny. Dzięki temu myślę, że odnajdziemy ten nasz mech. – wytłumaczyłam.
- Fantastycznie. – odparła, ale nadal jakoś tak… bez uczuciowo i nie przekonująco
Zestresowała się trochę tym, że jest tak oschła w stosunku do niej, ale szybko potrząsnęła głową. Widocznie po prostu trzeba więcej czasu by odnaleźć w niej większą sympatie. Zabierając się w końcu do działania podchodziła do prawie każdego drzewa, jeśli zbliżała się do któregoś z nich, ale dźwięki były cichsze to od razu kierowała się w stronę innego.
W końcu natrafiła na rosły dąb którego korzenia były porośnięte tak długo śledzonym mchem. Spojrzała znacząco na Antilie by podeszła za nią bliżej. Gdy się zbliżyła wskazała jej głową mech. Wadera kiwnęła do niej głową i zebrała lepiącego się z grubego korzenia dębu. Kiedy minęły już tak kilka drzew i kamieni porośniętych mchem, na ich drodze wyrosło ogromne drzewo. Jedna z jego rosłych i grubych gałęzi rozprzestrzeniała się nad cieczą która nie zachęcała swoją barwą ani wonią. Lecz jednak na samym końcu gałęzi znajdowała się spora ilość cennego mchu. Jako iż Faith chciała się wykazać, a lubi chodzić po drzewach i nie sprawia jej to większego problemu, postanowiła wspiąć się na nie i samej zebrać mech, czego później sama pożałowała.
- Widzisz tę wielką gałąź? – wskazała jej cel. – Jest tam dużo mchu, zdejmę Ci go. – uśmiechnęła się czując się potrzebna, a raczej chcąc taką być.
- Na pewno poradzisz sobie sama? – zapytała unosząc brew. – tam może być ślisko.
- Dam sobie radę, nie raz łaziłam po drzewach. – odparła śnieżna wadera coraz bardziej nabierając pewności siebie.
Wspięła się na drzewo bez większego problemu mimo iż było dosyć wysokie. Różniło się od innych tylko tym, że było bardziej śliskie no i brudne niż te po których chodziła do tej pory. Z początku szło gładko, zdolniacha dała radę dostać się na wypatrzoną przez siebie gałąź. Powoli i starając się utrzymać równowagę zbliżała się do zielonego lepkiego celu. Już miała po niego sięgnąć gdy nagle trach… jak na pierwszy rzut oka potężna i wytrzymała gałąź okazała się spróchniałą i złamała się pod ciężarem wilczycy – mimo iż wcale niewielkim. Zanim sama zdążyła zrozumieć co się stało, wpadła w mokradła. Próbowała się wydostać, ale im więcej ruchów wykonywała tym głębiej się zapadała, więc zachowała spokój i przestała się ruszać, co było najmądrzejszym rozwiązaniem.