Delikatny wiatr smagał futro basiora śpiącego pod wielką, jednak wysuszoną pozbawioną zielonej korony, wierzbą. Zmęczony polowaniem położył się w wcześniej wybranym miejscu i wdychając zapach zroszonej trawy, po paru uderzeniach serca zasnął. Z snu wybudziły go dopiero lodowate krople deszczu spadające na jego nos, kark i grzbiet. Z początku Habiel próbował ignorować wodę kapiącą z nieba, jednak po chwili rozpadało się tak mocno, że basior przemókł całkowicie. Deszcz gwałtownie zmył resztki snu z jego powiek, a ziewnąwszy szeroko, wilk podniósł się błyskawicznie i zaczął szukać wzrokiem jakiegoś schronienia. Jedynym, co mu się rzuciło w oczy był las, który i tak nie dawał całkowitej ochrony przed opadami. Jednak nie widząc innej możliwości, wbiegł pod baldachim stworzony z jeszcze zielonych liści. Na szczęście przedostawały się przez niego śladowe ilości deszczu. Habiel próbował otrzepać się z kropel. Niestety, mało to pomogło, gdyż jego futro całkowicie przesiąkło zimną wodą. Niezadowolony wilk wykrzywił pysk w grymas, po czym zaczął iść przed siebie. Pod jego łapami powoli zaczęło się tworzyć błoto, wkradające się pomiędzy jego "palce" i sierść między poduszkami. Truchtem zmierzał w kierunku centrum, by zwinąć się w kłębek w swojej jaskini niedaleko. Dochodziła już pora szczytowania słońce, a Habiel miał wrażenie, jakby dreptał w miejscu. Wydawałoby się, jakby las nie miał końca, ciągle migały mu przed oczami niewidziane wcześniej drzewa, a błoto niemalże przypomniało rzekę. Nie patrząc pod łapy, zdenerwowany basior potknął się o kamień i zarył pyskiem w ziemię. Ziemię, która teraz pokrywała całą jego mordkę. Teraz dobrze zakamuflowany, wpieniony Habiel skupił się na podłożu, na którym kładzie łapy.
- Habiel? - basior nagle usłyszał swoje imię, i gwałtownie podniósł głowę. Podskoczył z zaskoczenia, a może nawet i ze strachu, gdyż zobaczył stojącego nad nim Efraina umazanego w krwi jakiegoś zwierzaka. Trzeba przyznać, że jego "starszy braciszek" bywa przerażający, gdy pojawia się przed nim bez żadnej zapowiedzi. Następstwem tej niespodzianki było pośliźnięcie się Habiela na błocie i sturlanie się z górki, prosto w cierniste krzewy. Bardzo liczne gałęzie oplotły się wokół jego łap i ogona, a kolce zaczepiły się o futro i za nic nie chciały z niego wyłazić. Gdy zaczął się szarpać, próbując oswobodzić się z kujących objęć, jednak wolność kosztowała go paroma zadrapaniami na łapach i mnóstwem kolców wczepionych w jego gęste futro. Habiel skrzywił się, gdy zaczął czuć szczypanie i pieczenie w miejscach ranek. Po chwili pojawił się przy nim Efrain. Jego pysk nie zdradzał żadnych emocji, chociaż gdy młodszy basior się mu przyjrzał dojrzał nutkę rozbawienia.
- Pokaż to, niezdaro. - powiedział Efrain, wskazując głową na łapy Habiela. Basior zastanawiał się, czy nie powiedzieć do niego "Taki jesteś duży i silny na zewnątrz, a w środku jesteś milusi jak króliczek, wiesz, El Szczupaczku?" jednak w końcu Habiel jedynie podniósł łapę, oszczędzając Efrainowi głupich komentarzy.