– Nie, Alpin. To ja bym chciała ci coś teraz powiedzieć – zabrała głos, przybierając jego najłagodniejszą barwę, na jaką było ją stać. Alpin spojrzał na nią wyczekująco, lecz nie natarczywie; był ciekaw odpowiedzi, aczkolwiek nie wymuszał na niej pospiesznego odzewu. W końcu zebrała się na niełatwą opowiastkę, mianowicie o swojej zmarłej rodzinie i dziwnych zjawiskach, które nawiedzały waderę minionej nocy. – Pamiętasz, jak zapytałeś mnie, czy chcę się spotkać z rodziną jeszcze niedawno, z rana?
– Tak.. pamiętam. Zmieniłaś zdanie? – spytał, jakby to miało być oczywiste, jednak mylne były jego przypuszczenia, gdyż tak nie było.
– W związku z tym... Myślałam, czy by ci nie powiedzieć o tym, i.. wahałam się co do tego, ale w końcu zebrałam się w garść i postanowiłam ci o tym powiedzieć. Dłużej tak nie mogę, nie potrafię... – jęknęła bojaźliwie, patrząc w srebrzyste tęczówki basiora. Ten zaś wydawał się być trochę zaniepokojony nagłą zmianą postawy wadery.
– Tox, co się dzieje? – zapytał z lekka zmartwiony, no bo jak tu nie martwić się o przyjaciela, z którym dzieje się coś, co trwało od początku, a my o tym nie wiedzieliśmy? – Mów śmiało, nie krępuj się. – dodał, posyłając pocieszający uśmiech swojej towarzyszce.
– No więc... Od momentu nadejścia tej.. komety, w mojej głowie zaczęły się dziać... Dziwne... Rzeczy. Ciągle słyszę nawoływania swojego imienia, a nawet jakiegoś.. innego, choć nie potrafię go sobie teraz przypomnieć – przełknęła ślinę. – Mam halucynacje, a przysięgam, że nic nie brałam... – Tu basior westchnął, czując lekko żartobliwy ton wypowiedzi. – Widzę ich, widzę wszystkich... To straszne... – Jej wzrok padł na swoje łapy, którymi poczęła szurać po ziemi, kopiąc co jakiś czas niewielkie kamyki napotykane na drodze.
– Byłaś z tym u psychologa? – zapytał waderę, na co ta prychnęła, jakby oburzona.
– Ech? Mam wyjść na wariatkę i opowiedzieć się przed obcym wilkiem? Chyba cię opętało. – warknęła, po czym z niesmaczną miną spojrzała w drugą stronę, na lewo, gdzie dojrzała zrywek przedzierającego się przez gęstą mgłę skrawka lasu. Po chwili jednak Toxikicie zebrało się na skruchę, kiedy odezwała się nieprzyjemnie względem wilka, który jedynie zadał pytanie. – ...przepraszam.
Ten zaś, zdziwiony nagłym kajaniem się z jej strony, spojrzał na nią spod spojrzenia obojga oczu pełnych z jednej strony zdziwienia i podziwu, jak wielkie zmiany wywołała u niej przemiana, natomiast z drugiej niepewności, obawy o waderę.
– Nic się nie stało... – rzekł nostalgicznie, zatracając się w myślach, aczkolwiek jednym, łagodnym skinięciem łba dał znak wilczycy, że może w dalszym ciągu kontynuować swoją wypowiedź, której był nie lada ciekaw, co było zresztą widać po mimice jego pyska.
– Alpin, ciągle słyszę w kółko jedno, przytłaczające zdanie, które non stop, ilekroć je słyszę, ilekroć zostaje wypowiedziane, dudni w mojej głowie, krąży po moim umyśle... – przerwała, a jej ciałem zawładnął istny strach, obłąkańczy lęk, na który wadera momentalnie zaczęła się trząść i z niepokojem stawiać łapy, aż wkrótce stanęła gwałtownie. – To była moja wina... – załkała, pierwszy raz obnażając swoje prawdziwe emocje przed kimkolwiek, ściągając maskę wrednej, buntowniczej suki, której toksyczność wręcz odstraszała przechodniów, a równocześnie przyciągała gapiów, którzy zwykle kończyli, dostając pazurami po pysku.
– ..Tox, przecież to nie była twoja wina... – odezwał się po chwili milczenia, zszokowany nagłym wybuchem emocji wadery, która przez dość długi czas wykazywała się być zimna, obojętna, wyprana z uczuć. – To oni cię do tego zmusili poprzez krzywdę, jaką ci wyrządzono... – dopowiedział, starając się ze stoickim spokojem i łagodnością przemówić waderze do rozsądku, uspokoić ją, jednak na marne.
– Nie, Alpin, to JA ich zabiłam, JA przelałam ich krew przez własne łapy! – ryknęła, a uczucie złości, smutku, szaleństwa i niewyobrażalnego żalu do siebie zmiksowały się w jej umyśle, powodując narastające, obłąkańcze uczucie, które współgrało na nieszczęście Toxikity z bijącymi w jej uszach dzwonami, powodującymi uciążliwy ból głowy, zupełnie tak jak wcześniej.
Przed jej oczami ukazała się zjawa, istna, czerwona zmora, która wpatrywała się swymi intensywnie czerwonymi, gadzimi ślepiami, przeszywając jej duszę na wskroś. Nie miała pojęcia, czy i Alpin miał przed oczami to samo, co ona, jednak spojrzenie, jakim nacierało ów coś wprowadziło ją w stan paraliżu, wskutek którego wadera nie miała możliwości ruszenia żadną kończyną. Tkwiąc w sztywnej pozycji, obserwowała z wzajemnością szeroko otwartymi oczyma czerwoną, dymiącą się postać — ni to zwierzę, ni to człowiek, ani żadne znanemu dotąd wilkowi stworzenie. Istny stwór, którego nie dało się w żaden sposób opisać, sprecyzować. Toxikita zamarła, czując, jakby jej serce miało zaraz wysiąść z szybkości jego bicia. W jej głowie zaś huczało jedno, konkretne zdanie: „TO TWOJA WINA, TO PRZEZ CIEBIE NIE ŻYJĄ”.
– No więc... Od momentu nadejścia tej.. komety, w mojej głowie zaczęły się dziać... Dziwne... Rzeczy. Ciągle słyszę nawoływania swojego imienia, a nawet jakiegoś.. innego, choć nie potrafię go sobie teraz przypomnieć – przełknęła ślinę. – Mam halucynacje, a przysięgam, że nic nie brałam... – Tu basior westchnął, czując lekko żartobliwy ton wypowiedzi. – Widzę ich, widzę wszystkich... To straszne... – Jej wzrok padł na swoje łapy, którymi poczęła szurać po ziemi, kopiąc co jakiś czas niewielkie kamyki napotykane na drodze.
– Byłaś z tym u psychologa? – zapytał waderę, na co ta prychnęła, jakby oburzona.
– Ech? Mam wyjść na wariatkę i opowiedzieć się przed obcym wilkiem? Chyba cię opętało. – warknęła, po czym z niesmaczną miną spojrzała w drugą stronę, na lewo, gdzie dojrzała zrywek przedzierającego się przez gęstą mgłę skrawka lasu. Po chwili jednak Toxikicie zebrało się na skruchę, kiedy odezwała się nieprzyjemnie względem wilka, który jedynie zadał pytanie. – ...przepraszam.
Ten zaś, zdziwiony nagłym kajaniem się z jej strony, spojrzał na nią spod spojrzenia obojga oczu pełnych z jednej strony zdziwienia i podziwu, jak wielkie zmiany wywołała u niej przemiana, natomiast z drugiej niepewności, obawy o waderę.
– Nic się nie stało... – rzekł nostalgicznie, zatracając się w myślach, aczkolwiek jednym, łagodnym skinięciem łba dał znak wilczycy, że może w dalszym ciągu kontynuować swoją wypowiedź, której był nie lada ciekaw, co było zresztą widać po mimice jego pyska.
– Alpin, ciągle słyszę w kółko jedno, przytłaczające zdanie, które non stop, ilekroć je słyszę, ilekroć zostaje wypowiedziane, dudni w mojej głowie, krąży po moim umyśle... – przerwała, a jej ciałem zawładnął istny strach, obłąkańczy lęk, na który wadera momentalnie zaczęła się trząść i z niepokojem stawiać łapy, aż wkrótce stanęła gwałtownie. – To była moja wina... – załkała, pierwszy raz obnażając swoje prawdziwe emocje przed kimkolwiek, ściągając maskę wrednej, buntowniczej suki, której toksyczność wręcz odstraszała przechodniów, a równocześnie przyciągała gapiów, którzy zwykle kończyli, dostając pazurami po pysku.
– ..Tox, przecież to nie była twoja wina... – odezwał się po chwili milczenia, zszokowany nagłym wybuchem emocji wadery, która przez dość długi czas wykazywała się być zimna, obojętna, wyprana z uczuć. – To oni cię do tego zmusili poprzez krzywdę, jaką ci wyrządzono... – dopowiedział, starając się ze stoickim spokojem i łagodnością przemówić waderze do rozsądku, uspokoić ją, jednak na marne.
– Nie, Alpin, to JA ich zabiłam, JA przelałam ich krew przez własne łapy! – ryknęła, a uczucie złości, smutku, szaleństwa i niewyobrażalnego żalu do siebie zmiksowały się w jej umyśle, powodując narastające, obłąkańcze uczucie, które współgrało na nieszczęście Toxikity z bijącymi w jej uszach dzwonami, powodującymi uciążliwy ból głowy, zupełnie tak jak wcześniej.
Przed jej oczami ukazała się zjawa, istna, czerwona zmora, która wpatrywała się swymi intensywnie czerwonymi, gadzimi ślepiami, przeszywając jej duszę na wskroś. Nie miała pojęcia, czy i Alpin miał przed oczami to samo, co ona, jednak spojrzenie, jakim nacierało ów coś wprowadziło ją w stan paraliżu, wskutek którego wadera nie miała możliwości ruszenia żadną kończyną. Tkwiąc w sztywnej pozycji, obserwowała z wzajemnością szeroko otwartymi oczyma czerwoną, dymiącą się postać — ni to zwierzę, ni to człowiek, ani żadne znanemu dotąd wilkowi stworzenie. Istny stwór, którego nie dało się w żaden sposób opisać, sprecyzować. Toxikita zamarła, czując, jakby jej serce miało zaraz wysiąść z szybkości jego bicia. W jej głowie zaś huczało jedno, konkretne zdanie: „TO TWOJA WINA, TO PRZEZ CIEBIE NIE ŻYJĄ”.
Alpin?
Szczerze mówiąc, to nie wiem, co o tym myśleć. Nagle zrobiło się groźnie; psychika Toxikity zdecydowanie do końca naszego wątkowania ulegnie diametralnej zmianie, coś wątpię, że na dobre.
Daję Ci pełną wolę co do dalszych zdarzeń, aczkolwiek nie liczę na to, że wyjdzie z tego coś dobrego. Pora zmienić taktykę, i szczerze mówiąc, nie wiem, czy Tox to przeżyje.
Przepraszam również za długość, jednakże spieszę się z czasem; obiecuję, że następne opowiadanie będzie dłuższe i na pewno znajdzie się w nim doza grozy, obłąkania i szaleństwa. Trzymajmy się naszego pomysłu.